Znowu minął kolejny miesiąc, czas coś naskrobać. Wiele ciekawego się nie działo, dzień jak co dzień, ale właśnie o kilku takich codziennościach chciałbym dzisiaj napisać. Miłej lektury.
Zależy, z której strony
Jak to punkt siedzenia może diametralnie zmienić dotychczasowy punkt widzenia. Człowiek przecież zawsze był młodym, pięknym, wolnym i zmotoryzowanym dżentelmenem. Dzisiaj jest już starszym i zazwyczaj poruszającym się o własnych nogach panem, pchającym do tego dziecięcy wózek. I co? I zaczyna zauważać rzeczy, które dotychczas miał w dupie.
Gdzie by mnie kiedyś obchodziło, ile miejsca zostawię na chodniku, parkując swój bolid? Jest miejsce, to staję. Dzisiaj do maksymalnej kurwicy doprowadzają mnie samochody zajmujące tyle miejsca, że z wózkiem muszę wjechać na ulicę, żeby je ominąć. Nawet kupiłem sobie zestaw naklejek z karnym kutasem i zapamiętale przyklejam.
Czekam na tramwaj, to sobie zapalę. Że nie wolno na przystankach, to nie mój problem. Dzisiaj przystankowych palaczy opieprzam na prawo i lewo.
Piesek na miejskiej plaży? A niech sobie biega. Dzisiaj już mi to przeszkadza, bo Leon tam siedzi i nie chcę, żeby razem z garścią piachu zjadł jakieś psie gówno. Kilka dni temu mało się z jednym takim psiarzem nie pobiłem…
Piesek biega po parku? A niech sobie biega, gdzie ma biegać biedulek? Sprzątanie po psie? Jak miałem psa, to po nim poza domem nie sprzątałem.
Dzisiaj guzik mnie obchodzi, gdzie ma biedulek biegać i to, że musi gdzieś kupala zrobić. Wczoraj po parku biegał sobie Leon i wrócił do mnie usmarowany psim gównem. Dzisiaj ludzi puszczających psy bez smyczy i kagańca regularnie napastuję. Tych, którzy nie zabierają ze sobą psich gówien, również. Zazwyczaj napomnienie o kilku stówach mandatu pomaga.
Uważacie, że przeginam i jestem już starym upierdliwym piernikiem?
Zęby, wspaniały wynalazek
Wspaniały, zwłaszcza, że można się nimi ugryźć w język. W drugiej części dzisiejszego wpisu co nieco o tym, że czasami lepiej zamknąć ryj, zamiast na siłę sadzić suche teksty.
Sytuacja pierwsza. Idziemy sobie w trójkę na wieczorny spacer – Daria musi codziennie (poza wieloma godzinami forsownych ćwiczeń, nakłuwań, itd) wyrobić parę kilometrów, żeby nogi zaczęły wreszcie działać jak należy. Parę kilometrów o kulach ma się rozumieć. No więc idziemy.
Toruń to stosunkowo niewielkie miasto, a jeżeli mieszkasz w okolicy starówki, to nie ma szans, żeby kogoś znajomego nie spotkać. „-O, cześć Daria, co, narty w Chamonix, hłe hłe hłe?”. „-Nie, nowotwór”. „-Yyyyy, no to cześć.”
„-Żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała, co? Hy, hy, hy?”. „-Nie, operację poważną miałam”. „-Yyyy, do wesela się zagoi, muszę lecieć”. I tak dalej, i w ten deseń.
Sytuacja druga, występująca razem z pierwszą, lub oddzielnie, gdy sam z Leonem jestem na spacerze. W tym wypadku zaczepiają najczęściej nieznajome babcie i dziadki.
„-O, taki duży chłopiec, a w wózku jeździ? Leniuszek, co? Hy, hy, hy?”.” „-Nie, on jeszcze dwóch lat nie ma, jest trochę chory…”. „-Chory, to wyzdrowieje! Nie można tak się z dziećmi pieścić!”.
„- Jak masz na imię chłopczyku?”. „-On jeszcze nie mówi”. „-O, to może do lekarza? Mój wnusio jak miał trzy lata, to pełnymi zdaniami mówił!”. „-On jeszcze nawet dwóch nie ma…”. Itd, itp.
Kumacie?
I wierzcie mi – ostatnim pytaniem, na jakie ma ochotę odpowiadać niepełnosprawny, czy rodzić chorego dziecka, jest: „A co się stało?”…
Do następnego razu.
P.S. Jeszcze raz dziękuje wszystkim, którzy zareagowali na Zrzutkę. Gracias!