Lubię gry domowe. Ba! Rozpływam się w nich jak dziecko, co się do paczki „michałków” dorwało. Po tygodniu pracy nic tak dobrze nie działa bowiem na mnie, jak whisky i karta. Jeśli dodać do tego żeton, to jestem w siódmym niebie. Niestety, jakieś pięć lat temu postanowiłem „wstąpić w związek małżeński” i po drodze do dnia dzisiejszego doczekałem się kochanego syna (słownie sztuk jeden). Z jednej strony miło i świetnie, z drugiej moje piątkowe wieczory jakby się, kurcze, strasznie domowe zrobiły. Zamiast żetonami po stole rzucam klockami duplo po podłodze i karta jakby w życiu mi już tak nie idzie…
Nie to, żebym narzekał, wręcz przeciwnie. Nie zamieniłbym swojej rodziny na nic innego. No może żonę wymieniłbym na prywatny event (oczywiście karciany) z Vivian Salibą, Liv Boeree i Vanessą Rousso. Plus Negreanu do śmiechu i Hellmuth do tiltowania. Ale skoro taki line-up nie będzie mi dany, to rzecz jasna wybieram jednak familię.
Po co marudzę Wam o moich najbliższych? Jak już pisałem nie gram tyle co kiedyś, więc i nie potrzeba mi niektórych gadżetów zebranych w trakcie co ciekawszych domówek. Fanty zalegają sobie w szafie i doczekały się ostatnio ponownego odkrycia. Wszakże wiadomo, święta idą, trzeba znaleźć tę przeklętą plastikową choinę (to kolejna „dobra” zmiana – moja latorośl nie tylko drze się po nocach, wysysa pieniądz z tatusiowej kiesy ale i szarpie drzewko bożonarodzeniowe, aż zielony dywan się pod stojakiem robi).
No i przesuwam sobie te pudła dwa dni temu, a tu Eureka! Znalazłem parę rzeczy związanych z moim zakurzonym, karcianym hobby. Jest tu talia plastikowych kart od William Hill, walizka żetonów anonimowej, zapewne chińskiej, firmy wysokiej (ekhm…) jakości i książka Poker Mindset, którą (poza naszym małym konkursem) kupić można tu. Pierwsze dwa gadżety w folii, a trzeci nigdy nie czytany (dodatkowy egzemplarz, prezent od dobrego przyjaciela przeczytałem od deski do deski). Ten dodatkowy jest od żony, więc mi go brakować nie będzie. Szczęśliwemu zwycięzcy mógłbym nawet złożyć autograf, ale pisać od paru ładnych lat umiem tylko na klawiaturze i szczytem moich kaligraficznych możliwości jest ten elektroniczny bazgroł na terminalu jaki robię, gdy kurier czasem paczkę do redakcji przyniesie.
Co zrobić, aby owe cuda pod choinkę swą otrzymać?
Konkurs będzie dziwny, bo ani post ani jego autor do końca normalny. Zadanie polega na tym, aby przesłać na adres [email protected] fotę z Waszej własnej domowej gry. Ale chwila! Po co komuś żetony i karty, skoro ma swoje? Ano właśnie. Nikomu pstrykać i wysyłać nie zabronię, ale głównie ofertę składam w stronę tych, którzy zagrać by chcieli, a nie mają czym. Fota ma bowiem być bez żetonów i kart. Możecie grać na coś innego, może to być zupełnie udawane; ważne żeby było zabawne. Dziwne miny wskazane. Resztę akcesoriów czymś zastąpcie. Temat przewodni jest niczym z internetowego mema – „Ta dziwna domówka… gdy nawet kart nie trzeba było”. Pokażcie nam swój set-up do gry, a resztę rzuci na stół PG. Czas operacyjny, powiedzmy do 15 grudnia włącznie. Najzabawniejszych pięciu fotografów uhonoruję upominkami (1. walizka, 2. książka, 3. talia kart 4. coś, co po cichu wyniosę po robocie z redakcji 5. pokerowy card guard). Oczywiście fajnie by było, gdybym mógł pokazać Wasze aspiracje i umiłowanie dla pokera światu, więc umówmy się, że podesłanie fotki równa się zgodzie na wykorzystanie w kolejnym odcinku.
I to chyba na tyle. Formułkę o braku odpowiedzialności za zamieszczane teksty dzisiaj Wam daruję, bo żadnych rad, a już broń Boże pokerowych nie było. Gdybyście mieli jednak na nie ochotę, to odsyłam do poprzednich odcinków (1 – 2 – 3). Pamiętajcie też, że przy wyborze nagród kierowałem się autentycznie zawartością szafy, więc i cudów na kiju nie ma się co spodziewać. Niemniej jednak będzie mi miło, jeśli poczujecie ducha zabawy, a ja będę mógł Wam się jakoś odpłacić. Wszakże poker to przede wszystkim beztroskie chwile przy kartach, znajomych i nierzadko whisky.