Nienawidzę mikro stawek. No po prostu ich niesamowicie nie znoszę. Siedzę czasem na nich godzinami i nic się nie dzieje. Kradnę te centusiowe blindy i „buduję stack” tylko po to, żeby złapać coolera w jednym rozdaniu. Ba, mało tego, jak wygram podobną pulę po kolejnej godzinie, to nie odrabiam wcześniejszych strat, bo zaraz po garbie łupie mnie rake. Mam już wychodzić, żeby zrobić ze swoim życiem coś ciekawego, kiedy dosiada się ktoś z oznaczeniem totalnego nieudacznika szastającego kasą… No więc gram dalej.

Mija kolejna godzina. Siedzę i myślę sobie. Mógłbym napisać książkę… Zawsze o tym marzyłem. Jest tyle ciekawych tematów, które chodzą mi po głowie. Mógłbym zostawić coś po sobie. Rodzina byłaby ze mnie dumna i ktoś by i mnie pamiętał… No ale z drugiej strony po co, skoro siedzę i „łupię” sobie wygodnie w karty. Wspomniałem, że w tak zwanym międzyczasie przewaliłem do wspomnianego lamera dwa stacki? Wszyscy się kurna podwoili, tylko ja musiałem się nadziać, kiedy akurat miał asy i trafionego z jakimś badziewnym 62 strita!

I tak siedzimy dalej, wszyscy pławią się w mojej mamonie, a ja przeklinam ich po kolei. Gdyby słowa mogły wyrządzać krzywdę na odległość, to co najmniej by już wyłysieli. Żona zmęczona światłem mówi, żebym kładł się spać. Prosta kobieta nie rozumie jak honorowo podchodzę do gry. Duma nie pozwala mi odejść „na minusie”. Co więc robię? Tak jest! Gram dalej…

Wszystkie światła w bloku obok już pogasły. Z nudów odpaliłem muzykę na YouTubie i dalej powiększam bilans dioptrii w swoich gałkach ocznych. Przeniosłem się oczywiście na kanapę, bo moja lepsza połowa lubi się wyspać. Ja też lubię, ale NIE NA MINUSIE! No więc gram, cholera, dalej i już powoli zaczynam akceptować to, że będę musiał uznać swoją porażkę. Ostatnie okrążenie, mówię sobie po raz trzeci.

Zamykam stoły przed blindami, jak na wytrawnego centusia przystało. Jedno z ostatnich rozdań to moje QQ all-in preflop. To już ta faza, gdzie w sumie najlepiej mi wychodzą takie zagrania. Za wszystko niczym Dżejms Bond i niech się dzieje wola nieba. Sprawdza mnie dwóch graczy i mimo, że flop zawiera asa, wygrywam rozdanie! Przeciwnicy wyrwali się widocznie z czymś w stylu JJ lub TT. Sprawdzenie historii pokazuje coś jeszcze ciekawszego – 66 i KQ w kolorze. Ach… mikro stawki, jak tu ich nie kochać :)

Bo wiecie co? Kocham te stawki. Za psi pieniądz mam okazję grać sobie wygodnie z kanapy w pokera (jak współmałżonka nie wygania to i biurko jest moim karcianym królestwem), na kilku stołach jednocześnie. Wychodzi mnie taniej niż kino, a ubaw zazwyczaj jakościowo lepszy. Co ja mówię, zawsze lepszy, bo gdzie w moim lokalnym cinema tyle emocji różnorodnych. Euforia, wyczekiwanie, smak wygranej, zdziwienie i gniew. Jasne, czasem jest frustracja, ale to po prostu mój emocjonalny management leży i kwiczy. Finansowy ma się na szczęście nieco lepiej. Po co mam wchodzić wyżej. Gdzie mi będzie lepiej niż na mikro, ha!

PS: artykuły z tej serii niekoniecznie nauczą Was czegokolwiek o strategii. Wręcz unikałbym ich jak ognia, jeśli chcecie osiągnąć w pokerze poziom wyższy niż „sofa player”. Niestety z jakiegoś niewyjaśnionego powodu czuję potrzebę ich pisania (pierwszy odcinek, jakby komuś umknął tutaj). To, czy będziecie je czytać, zostawiam już natomiast do Waszej decyzji.

baner maksymalny rakeback

ŹRÓDŁOWesker's Diary
Wesker
Nauczyciel, tłumacz, dziennikarz, mąż, świeżo upieczony ojciec i amator pokera. W wolnej chwili lubię powędrować korytarzami tworzonymi w wyobraźni Stephena Kinga. Nie pogardzę także dobrą grą jeśli dać mi jakiegoś pada w ręce. Muzycznie zatrzymany w latach 90-tych.