Porozmawiajmy o pokerze! Dzisiaj chcę podzielić się z Wami moją najnowszą pokerową przygodą. Wyprawą. Misją (?). Wiele się u mnie w podejściu do gry pozmieniało. Widać tego naoczne efekty i naprawdę nie mam na co narzekać.
>>> [BLOG] #76 Wpłaciłem „setny” pierwszy depozyt i nie oglądałem się za siebie… część II
>>> [BLOG] #78 Wpłaciłem „setny” pierwszy depozyt i nie oglądałem się za siebie… część III
Dwa miesiące temu przyszedł taki dzień, w którym powiedziałem sobie, że już nigdy nie będę dokładał do gry w pokera. Granie bez bankrolla, nieregularne skakanie po limitach – zazwyczaj między NL5 a NL25 – skończyło się w wiadomy sposób – w końcu zabrakło kulek w magazynku, a sklep z magazynkami, że użyję takiej metafory, był bardzo daleko…
Do stołu jak do kina
Z wyczyszczonym budżetem, z nadszarpniętym morale, nie miałem specjalnie wiele możliwości. Mogłem znowu traktować grę na zasadzie „z doskoku” i od czasu do czasu naślinić palec wskazujący, unieść go do góry, a następnie zobaczyć, z której strony wieje wiatr. W ten wyszukany sposób wybrać wysokość stawek i przystąpić do kolejnej sesji. Mogłem też coś zmienić. Wybrałem tę drugą bramkę.
Nie ma nic w tym złego, jeśli grę traktujemy na zasadzie wyjścia do kina czy na bilard. Wówczas osobny budżet na grę jest zbędny. Ba! W znacznym stopniu ogranicza nasze ruchy oraz poziom zabawy. A przecież o dobrą zabawę chodzi w rekreacyjnym graniu, prawda?
Robiłem tak przez wiele lat. Ceniłem sobie takie podejście do gry. Jest czas, są środki, jest chęć – idzie depozyt. Inna sprawa na ile on wystarczał… Ale czy ktoś patrzy na to, na ile wystarczają środki w czasie piątkowo-sobotniego wyjścia na miasto?
Zrobię coś, o czym zawsze marzyłem
Kojarzycie pewnie wszystkie opowieści o graczach, które brzmią mniej więcej w ten sposób – „I deposited x dollars, and never looked back”. Też tego zapragnąłem i na spokojnie ten plan sobie realizuję. Czy to już starość na mnie wchodzi?
Jakiś czas temu zauważyłem, że ten sposób zabawy w pokera, taki beztroski, powoli przestaje mnie bawić. Przecież ja już to wszystko przeżyłem. Depo-torba. Depo-upswing-upswing-downswing-torba. Kolejne scenariusze podobne do siebie.
W końcu miarka się przebrała. Zdecydowałem, że chcę trochę poważniej zająć się tematem gry i po prostu nie zamierzam więcej do niej dokładać. To wiązało się ze spuszczeniem mordy w dół i zrobieniem depozytu na 20$. A to – sami wiecie, rozumiecie – oznaczało rzeźbienie na NL2.
Szybko poszło
Założyłem sobie 30 wpisowych na danych limit i shotowanie wyższych stawek po osiągnięciu czterech wpisowych z wyższego limitu. Pierwsze dwadzieścia dolarów na start nie miało nic wspólnego z zasadami właściwego zarządzania pokerowym budżetem, ale chciałem się nabudować jak najmniejszą inwestycją własną. Na dropsy grać nie mogłem, to załadowałem dwie dyszki – uwaga – na PokerStars i zacząłem regularne granie.
Dlaczego nie na Party? Dlatego, że pomarańczowy poker room nie ma „fastów” na poziomie NL2, a zależało mi na tym, żeby właśnie łupać ten format. Brak rakebacku na NL2 nie spędzał mi specjalnie snu z powiek, ale wiedziałem, że jak tylko wskoczę na NL5, czyli jak dojdę do 80$ w rollu, to czym prędzej przeprowadzam się na Party.
Wszystko trwało od 28 sierpnia do 29 września i cel został osiągnięty po rozegraniu niespełna 30.000 rozdań. Tyle mnie widzieli na PokerStars.
Przygoda z NL5
Tu już tak łatwo mi nie poszło – pamiętajcie, że do dyspozycji miałem 4 wpisowe nadwyżki. Wykres na samym początku przybrał postać fal Dunaju. I wtedy do głowy zaczęły cisnąć się destrukcyjne myśli – „To już?”, „Skończyło się „rumakowanie”?”, „Aż taka różnica jest między NL2 a NL5?”.
Nie było to nic innego jak wahania, które są regularne dla gry w pokera, ale też nie ustrzegłem się wielu błędów (nadal ich wiele popełniam). W pewnym momencie zostało mi w stacku 3$. Już miałem z nimi iść na „spina”, ale powiedziałem sobie, że tym razem tak nie będzie. Będę musiał wrócić na NL2, to wrócę, ale ten raz zagram do końca.
Udało się. Sprawy zaczęły przybierać dobry obrót i dzisiaj jestem już na ukończeniu NL5, a w przyszłym tygodniu chcę wskoczyć na NL10.
Ale to jest fajne uczucie…
Zazwyczaj tylko o tym pisałem, ale do tej pory sam nie stosowałem się do rad, które dawałem innym w swoich tekstach. Swoją drogą jest to przypadłość większości autorów (nie tylko) pokerowych poradników. Jak to dobrze i łatwo mówi się komuś – „trzymaj się bankrolla”, „nie spiesz się” etc. Dopiero wejście w buty takiego gracza zupełnie zmienia optykę danej sytuacji. Mała uwaga – tym razem choćby skały sr…, bankroll jest rzeczą najważniejszą i nie ma mowy o naginaniu go do aktualnej zachcianki.
Tak sobie właśnie myślę, że gdy uda mi się dojść do tego wymarzonego NL100 – myślę, że od NL25 zacząłbym stosować minimum 40 wpisowych na limit – to spełni się to, o czym zawsze marzyłem. Co więcej – będę mógł „przechwalać” się, że dokonałem tego za „setnym” pierwszym podejściem i nigdy nie oglądałem się za siebie… Jestem dobrej myśli.
Ten rok chcę skończyć na NL25. A co!