Może nie wiecie, ale poza pisaniem tego quasi-bloga, zajmuję się codziennie tłumaczeniem strategicznych artykułów do naszego pięknego portalu. Trawię materiały od Nathana „BlackRain79” Williamsa czy od chłopaków z Upswing Poker i w przystępnej formie serwuję Wam. Ostatnio na tapecie był temat następujący – jak na mikrostawkach zarabiać 1000$ miesięcznie?
Temat oczywiście spotkał się z ogromnym zainteresowaniem, bo kto by nie chciał zarabiać 1000$ miesięcznie, tłukąc mikrostawki. No właśnie. Ale czy naprawdę da się to zrobić? Postanowiłem sprawdzić temat na własnej skórze. W wersji nieco bardziej przystającej do naszych polskich warunków.
Blasco na mikrostawkach
Wczytując się w dobre rady Williamsa, poczyniłem na początek kilka założeń. Po pierwsze – nie 1000$ tylko 500$. Z paru powodów. Przede wszystkim nie będę w stanie wysiadywać przy stolikach pełnej dniówki, bo mnie z redakcji wywalą, jak zaniedbam pisanie. Po drugie – i to założenie zmieniało się przed kilka ostatnich dni wielokrotnie – gry i formaty. I bankroll.
Na początek, na rozgrzewkę i w ramach rekonesansu, stoliki regularne NL5. Zaznaczyć należy, że wyzwanie realizuję na sofcie PartyPoker, gdzie przesadnego ruchu na tych limitach nie ma. No i po rozegraniu 450 rąk w ciągu paru wolnych wieczornych godzin, pochwalić się mogłem zyskiem w wysokości 5.17$, co dawało prawie 29bb/100. Bajka, ale po pierwsze to trochę mała próbka a po drugie, nawet jakby tak wspaniale szło, to musiałbym klepać pół roku a nie miesiąc, żeby te pięćset plus uklepać. No więc idziemy gdzie indziej.
To „gdzie indziej” oznaczało te same stawki, ale szybszy format, czyli FastForward. Tam, grając 2 stoliki naraz, rozegrałem 873 ręce – profit 4.79$, co daje 13.72bb/100. Też dobrze i też zbyt wolno. Nie ma szansa, trzeba iść wyżej.
Szybka ale ważna dygresja. Bankroll. Na stawki NL5 akuratny, bo wychodzi 100 buy-inów. Na limity wyższe, jak się zaraz okaże – niekoniecznie. Ale jakoś przecież te 500$ w miesiąc trzeba utłuc. Więc lecimy na FastForward NL10. Tutaj już wysiedziałem 2236 rąk, co jednak skończyło się torbą w wysokości -35bb/100. Szczerze powiedziawszy, nigdy mi jakoś akurat gry NL10 na fastach nie podchodziły. Konkludując – postanowiłem, że swoje zadanie zrealizuję na stawkach NL25, tak jak radził Nathan „Blackrain79” Williams. Inaczej za Chiny mi się nie uda.
No i bardzo fajnie. Pierwsza sesja 2422 ręce i 277 minut gry – profit 13.40/100, co wydaje się mocno zbyt optymistycznym wynikiem (co zresztą pokazała pomarańczowa krecha w HM2), ale daje nadzieję, że tędy droga. Może i tędy, ale nie z takim rollem. Bo zaraz dwie krótsze sesje po niecałe 500 rozdań dały rezultaty pod tytułem -101/100 oraz -134/100. Podsumowując kilka dni challenge’u – 1233 minuty gry, 8982 rozegrane ręce, profit -18/BB. Żeby jednak nie było, że mnie poniosło czy coś w tym rodzaju. Gram oto tak:
Tak więc lecimy dalej z koksem. Za tydzień kolejne sprawozdanie a do tego czasu możecie oglądać moje zmagania na kanale Twitch. Jako, że cały dzień pracuję pisząc, w międzyczasie zmieniając pieluchy Leonowi, to transmisje i gry odbywać się będą w godzinach późnowieczornych. Za każdym razem dam znać na fejsie.
Kto ma zawsze szczęście?
Podobno głupi. Ale Napoleon powiedział kiedyś, że od dwóch dobrych generałów woli jednego, który ma szczęście. I jako, że Doro może pisać u siebie o dupie Maryni i kraterze na czole, to ja dzisiaj popiszę o szczęściu i 1-outerach. W życiu.
Uważni czytelnicy tego cyklu wiedzą już, że w swoim życiu miałem dłuższy epizod związany z archeologią, zakończony raz na zawsze dyplomem magistra z mocną czwórką. Co jest najlepsze w archeologii? Fascynujące podróże i odkrycia. Co jest najlepsze w takich podróżach? Wszystko, oprócz myta, które trzeba zapłacić organizatorowi podróży, czyli Instytutowi Archeologii. Tym mytem zazwyczaj jest jakaś „naukowa” rozprawka na temat odwiedzanego miejsca, wygłoszona właśnie w rzeczonym miejscu. Poza tym zostaje już tylko wódka, trawa i zabawa w gronie rówieśników i w ciekawym miejscu.
Dobre 18 lat temu, kiedy jeszcze mało kto widział na własne oczy internet, załapałem się na tzw. objazd naukowy. Startujemy w Egipcie, płyniemy sobie promem do Jordanii, potem hyc do Syrii, Libanu – i nazad. No ale okazało się, że kilku „naukowców” ma wlepione w paszporty izraelskie wizy, więc Liban i Syria odpadły. Moim mytem był referat o starożytnym mieście Gadara. Ki diabeł?
Dzisiaj możemy sobie wyguglować o tym mieście wszystko, wtedy jedynym źródłem, jakie udało mi się przed wyjazdem zdobyć, był przewodnik po Jordanii po angielsku, w którym o Gadarze były 2 akapity. To miał być mój referat… No ale jesteśmy na miejscu, 3 wypożyczone hyundaye prują przez Jordanię, za kierownicą jednego z nich – ja. Nieuchronnie nadchodzi dzień, w którym nasze polskie sandały dotkną starożytnych kamulców Um Qais, a oczarowani studenci będą popierdywać z rozkoszy słuchając fascynującej opowieści o Gadarze, wygłoszonej przeze mnie. I co? I Mannitou czuwał. W drodze do Gadary mój hyunday zgubił skrzynię biegów. Musiałem pół dnia czekać na nowy wóz. Wycieczka pojechała do Gadary beze mnie…
Innym razem odwiedziłem czeską Pragę, by w trakcie „naukowego” wyjazdu wygłosić odczyt o archikatedrze świętego Wita, Wacława i Wojciecha. Kojarzycie – takie wielkie i strzeliste coś na Hradczanach. Nie pamiętam już, czemu nie miałem referatu. Prawdopodobnie nie chciało mi się go pisać. Wieczór, przed wizytą w owej katedrze, spędziłem wraz z ówczesną najlepszą przyjaciółką w knajpie. Knajpa zwała się „Double Trouble” i była to doskonała nazwa. Gdy po dwunastym cienkim czeskim piwie dałem się zaciągnąć na parkiet, ktoś zaiwanił torbę owej przyjaciółki, zostawioną na krześle. W torbie – nasza kasa i nasze paszporty. Policja. Tłumacz. Jest 5 rano. Konsulat – sorry, nie możemy wam pożyczyć kasy, dzwońcie do Polski. Przyjdźcie za kilka godzin po tymczasowe paszporty. Zgadnijcie, kogo rano nie było w katedrze z referatem?
P.S. I epilog – po powrocie do Warszawy poszedłem z indeksem po ocenę za mój referat o katedrze. Oczywiście spodziewałem się dostać pałę. Profesor, którego nazwiska nie wspomnę, bo czasami pokazuje się w TV, odparł zamyślony: aaa, tak, pamiętam. Niezły referat. Cztery.
Do następnego razu.