Dokąd się tak spieszysz? Powiesz, że na pokerowy szczyt. Rozumiem i kibicuję ci mocno; dla ambitnych i pracowitych ludzi zawsze mam największy szacunek. Ostatnio doszedłem jednak do wniosku, że w przypadku realizowania długoterminowych celów pośpiech jest złym doradcą.
Jeśli się tak nad tym trochę zastanowić, to z tymi wyprawami w wirtualne góry jest tak samo, jak z przemierzaniem prawdziwych górskich szlaków.
Osoby z doświadczeniem w górskiej turystyce często mają dla żółtodziobów taką radę – „Wiesz, co jest najpiękniejsze w górach? Najpiękniejsze jest to, że nawet jeśli teraz nie uda ci się zrealizować celów – kto wie, może zbyt ambitnych w stosunku do posiadanych przez ciebie umiejętności – to jak wrócisz w to miejsce ponownie, to te góry nadal będą tu stały. Wrócisz silniejszy i będziesz miał większe szanse na dotarcie na szczyt, a przy tym zrobisz to w sposób dla siebie bezpieczniejszy. Pamiętaj, że nie musisz się nigdzie spieszyć. Przed każdym wyjściem na szlak mierz siły na zamiary”.
Bez najmniejszego dostosowywania możemy tę radę przeszczepić na pokerowy grunt. Tyle teorii… Praktyka, jak wszyscy dobrze wiemy, pokazuje co innego.
Odpuśćmy już te górskie porównania i wróćmy do pokera. Zastanawialiście się kiedyś, z czego wynika takie nieprzemyślane działanie wielu z nas? Takie romantyczne rajdy bez należytego przygotowania, w nadziei, że może się uda i że od razu znajdziemy się kilka poziomów wyżej?
Idę, bo tam na górze są pieniądze
Pasja do gry to jedno, a pożądanie pieniędzy, które można zarobić na grze w pokera, to zupełnie coś innego. Chęć szybkiego wejścia w posiadanie znaczącej gotówki już niejednego pokerzystę omamiła do tego stopnia, że ten zaczął działać irracjonalnie, szczególnie w obszarze zarządzania bankrollem. Ja jestem tego najlepszym przykładem. Gwarantuję Wam, że w dziedzinie roztrwaniania niemałych – w relacji do granych stawek – budżetów na grę jestem prawdziwym ekspertem; za każdym razem gubi mnie to, że pewnego dnia chcę mieć wszystko na już i na teraz.
To, co wielokrotnie spotkało mnie, szczególnie często trapi też młodych, początkujących graczy, dla których – i ja im się wcale nie dziwię – zarabianie pieniędzy na grze w pokera stanowi największy priorytet. Ciężko im doczekać do chwili, w której rzeczywiście osiągną odpowiednio wysoki poziom sportowy i zgromadzą odpowiednio duży bankroll, aby bezpiecznie przejść na wyższe stawki. Pokusa łatwego i szybkiego zarobku jest tak silna, że wyruszają na trudniejsze szlaki bez upewnienia się, że bez problemu potrafią sobie poradzić w łatwiejszych partiach gór. Z tego biorą się potem – podobnie jak w czasie prawdziwych wypraw – skaleczenia, wypadki, ale też i tragedie.
Niestety moc pierścienia pieniądza ma tak dużą siłę oddziaływania, że często nie potrafimy się jej oprzeć i przeciwstawić. Wtedy też zaczynamy szukać dróg na skróty, a to w prostej linii prowadzi do poluźnienia reguł dotyczących zasad zarządzania bankrollem, a w chwilach kryzysowych, najczęściej wtedy, gdy jesteśmy pod wpływem tiltu, do całkowitego ich pogwałcenia. Co dzieje się później, nie muszę nikomu chyba mówić. Ten nieprzyjemny lot, ten bolesny upadek dobrze wszyscy znamy.
Rozsądne pieniądze znajdziesz niżej niż myślisz
Znacie BlackRaina79? Może nie każdy go kojarzy, ale uwierzcie mi, że go znacie. To gość, którego artykuły strategiczne często pojawiają się na łamach naszego portalu. Nathan Williams promuje się na największego specjalistę na świecie od gry na mikrostawkach. Nie wnikam w to, czy tak naprawdę jest, czy to tylko samozwańczy król, bo to właściwie nie ma żadnego znaczenia. Nikt nie ma żadnych wątpliwości, że jest on graczem bardzo, bardzo dobrym – jeśli nawet nie w ujęciu absolutnym, to w specyficznym środowisku, jakim są mikrostawki.
Z tego, co Blackrain79 utrzymuje – patrząc na jego dorobek trenerski, nie ma powodu, żeby mu nie wierzyć – on przez lata niszczył gry online na mikrostawkach (NL2 – NL100), i to z bardzo dużymi win rate’ami. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego tacy ludzie zatrzymują się w tym miejscu i nie wypuszczają się na niskie i średnie stawki?
„Naprawdę nie marzy mi się zostanie najlepszym graczem na świecie i granie na najwyższych stawkach. Mam wiele innych zainteresowań poza grą, jak choćby podróże czy inwestowanie” – w ten sposób odpowiedział Williams naszemu redaktorowi Blasco, który zadał mu podobne pytanie w wywiadzie.
Sam czytałem kilka wywiadów z Nathanem na stronach zagranicznych, w których w szerszym zakresie odniósł się do kwestii specjalizacji w grach mikro. W jego wypowiedziach powtarzały się dwa elementy – bezpieczeństwo i przeświadczenie, że na mikrostawkach jest do wygrania znacznie więcej pieniędzy, niż nam się powszechnie wydaje.
Jeśli potwierdza to Kanadyjczyk, czyli mieszkaniec kraju z dziesiątą co do wielkości gospodarką świata (2017 rok produkt krajowy brutto 1,65 bln$), gdzie poziom życia jest nieporównywalny z tym, jaki mamy w Polsce, to że tak powiem, gdzie my się wszyscy nad tą naszą Wisłą spieszymy?
Nie tak szybko, panie Żabka
Tak sobie myślę, że wielu z nas próbuje być właśnie takim „panem Żabką”, który za wszelką cenę stara się jak najszybciej przeskoczyć „to, co nieistotne” i dostać się na szczyt. Pędzimy na górę omamieni dźwiękiem szeleszczących banknotów. Przez ten pośpiech i nieprzygotowanie tylko garstka z nas tam dociera. Ja spadałem już na sam dół niezliczoną liczbę razy…
Spadłem kolejny raz! Nie mam żadnych wątpliwości, że właśnie przez pośpiech – o szczegółach opowiem Wam w połowie kwietnia na swoim blogu, w kontynuacji cyklu, który teraz zmieni nazwę na „Wpłaciłem swój sto pierwszy pierwszy depozyt i nie oglądałem się za siebie”.
Nie doceniamy kaprysów „Lady V”
Mogę szacować tylko, ile rozdań w swoim życiu rozegrał taki Nathan Williams. Pewnie nie pomylę się, jeśli powiem, że kilka milionów. Ten właśnie gracz, który o wariancji prawdopodobnie wie prawie wszystko, w największym stopniu podkreśla konieczność odpowiedniego zabezpieczenia finansowego. My ten aspekt marginalizujemy. Myślę, że śmiało możemy przyjąć, że większość z nas popada w tarapaty właśnie dlatego, że nie docenia potężnej siły kapryśnej damy. Uzbrojeni w kilkanaście wpisowych – żeby chociaż tyle – wybieramy się w góry, z nadzieją że nic złego się nie wydarzy. Raz drugi, czwarty i piąty rzeczywiście nic się nie dzieje, ale za ósmym razem schodzi lawina i nie ma po nas co zbierać.
Gdy tak się nad tym zastanowię, to dochodzę do wniosku, że te obiegowo funkcjonujące wytyczne odnośnie odpowiedniej wielkości bankrolla na dane limity, a w szczególności te najbardziej optymistyczne, to nic innego, jak wymysł takich „panów Żabka”, którzy skaczą po limitach byle szybciej i wyżej. Jest to jednak działania krótkowzroczne i sprawdza się do chwili, gdy „Lady V” upomni się o swoje.
A przecież my nie musimy podążać za obiegowymi opiniami. Nic nie musimy szacować. Wystarczy, że „nakarmimy” wskaźnik BB/100 odpowiednią liczbą rozdań i z miejsca będziemy wiedzieli, czy jesteśmy gotowi na trudniejsze wyzwania czy nie.
To samo złe działanie = ten sam zły rezultat
Jeśli nasze działania są stale nieskuteczne, warto zastanowić się nad zmianą podejścia. Nie liczmy na to, że robiąc ciągle to samo, uzyskamy lepszy rezultat niż w czasie poprzednich, nieudanych prób. Niestety łatwo o tym mówić, ale znacznie trudniej wprowadzić taką zmianę w życie. Najczęściej jesteśmy tak pochłonięci marzeniami o zarabianiu dużych pieniędzy na grze w pokera, że nie myślimy rozsądnie i nawet nie dostrzegamy – lub nie chcemy dostrzec – tego, że od dłuższego czasu wykonujemy syzyfową pracę. Liczy się tylko to, że mamy szansę kolejny żabi skok…
Nathan Williams i inni pokerzyści, którzy odnieśli sukces, pokazują, że to nieodpowiednie podejście, że sukces tkwi w stabilizacji, w działaniu obliczonym na trwanie.
Wszyscy powinniśmy zaprzyjaźnić się ze wskaźnikiem BB/100. To pewny wyznacznik tego, w jaki sposób radzimy sobie na danym limicie. Powinien być on głównym kryterium decydującym o tym, czy możemy zacząć wspinać się wyżej czy nie. Nie bankroll (warunek konieczny, a nie wystarczający) powinien o tym decydować, bo pieniądze zawsze można wpłacić, jednak umiejętności nam od tego nie przybędzie. Przy tym warto mieć jeszcze świadomość tego, że musimy na danym limicie być graczami wygrywającymi, bo inaczej nawet 1.000 wpisowych nie wystarczy. I tak przegramy, tyle że nasza agonia będzie odsunięta w czasie.
Trzeba pamiętać o tym, żeby regularnie „karmić” ten wskaźnik dużą liczbą rozdań. Jeśli na dużej próbce (absolutne minimum to 100.000 rozdań, a im więcej, tym lepiej) będziemy mieli przyzwoity wskaźnik BB/100 (powyżej 3BB), to od razu będzie jasne, że nadszedł czas nowych wyzwań. A wiecie, co karmienie oznacza? Konieczność wyrobienia volume, czyli z automatu brak drogi na skróty.
Traktujmy grę pokera jak biznes
Jeśli chcemy w długim okresie regularnie zarabiać na grze w pokera, musimy do samej gry podchodzić jak do prowadzenia biznesu. To tyczy się nie tylko decyzji podejmowanych w każdym rozdaniu – te powinny maksymalizować EV – ale również tyczy się samego zarządzania naszym pokerowym przedsiębiorstwem. Jeśli nie mamy odpowiedniego zaplecza, nie powinniśmy jako firma angażować się w wykonywanie robót, których nie jesteśmy w stanie wykonać. Konsekwencje niedotrzymania terminów lub niewywiązania się z umowy narażają nasz biznes na ryzyko bankructwa. A tego chcemy za wszelką cenę uniknąć, prawda? Z grą w pokera jest dokładnie tak samo.
Na koniec jeszcze taka mała dygresja. Pieniądze w tym biznesie są znacznie bliżej niż nam się wydaje, dlatego pośpiech w ogóle nie jest wskazany. Przyjmuje się, że już na limicie NL25 można zarabiać przyzwoicie (włączając w to rakeback, to bez dwóch zdań), a to zaledwie tylko czwarty limit od najniższych stawek w grach cashowych online, czyli od NL2. Droga do tego miejsca naprawdę nie jest długa, a poziom trudności w porównaniu z wcześniejszymi limitami jest porównywalny.
Nie ma się co spieszyć w wysokie góry, a może nawet wcale nie powinniśmy starać się ich zdobywać? Na mikrostawkach jest wystarczająco dużo pieniędzy do wygrania, a właśnie na tych limitach można zrobić to w najprostszy i najbezpieczniejszy dla siebie sposób.
Podsumowanie
Jeśli miałbym powiedzieć, czego nauczyłem się podczas mojej przygody z pokerem, czego ta gra mnie nauczyła, to najbardziej chyba właśnie tego, że nie istnieje coś takiego jak droga na skróty. Szybkie pokonywanie limitów to często tylko złudzenie, to mała próbka, podróż z prądem, kaprys wariancji, która najpierw w swojej łaskawości pozwala nam uwierzyć w to, że już jesteśmy gotowi na coraz większe wyzwania, a potem rzuca nas w mrok.
Wracając do analogii związanych z turystyką górską, aby zdobywać wysokie szczyty, trzeba nauczyć się wchodzić na te niżej położone, łatwiejsze technicznie. Dzięki takiemu podejściu stopniowo nabywamy doświadczenia i nie wpędzamy się w sytuacje kłopotliwe, stresogenne i potencjalne niebezpieczne. Cierpliwość i najzwyklejszy zdrowy rozsądek to dwie cechy niezbędne przy zdobywaniu zarówno tych prawdziwych, jak i tych pokerowych wyżyn. Te szczyty, te wyzwania tam zawsze będą, dlatego też nie ma się co spieszyć i lepiej zdobywać je bez żabich skoków, bo w ostatecznym rozrachunku, biorąc pod uwagę te wszystkie razy, kiedy musimy rozpoczynać wspinaczkę od najniższych partii, nasza droga na górę może się znacznie wydłużyć.