Kolejny odcinek bloga będzie miał nietypową tematykę. Do jego napisania skłoniła mnie sytuacja, którą przeżyłem kilkadziesiąt minut temu i jedna z niedalekiej przeszłości.
Za oknem mróz. Na chodnikach śnieg i lód. W ostatnich dniach jest tak ślisko, że mimo iż zachowałem największą ostrożność, kilkakrotnie ratowałem się przed upadkiem mniej lub bardziej stylowym telemarkiem. Moja narzeczona nie miała tyle szczęścia. Jakiś tydzień temu przewróciła się tak niefortunnie, że jej twarz wyglądała, jakby ktoś ją skatował. Nie lód ją tak pokiereszował, ale szklane pojemniki z kawą, które wylądowały na jej twarzy po upadku na plecy. Na szczęście się nie stłukły, bo byłoby bardzo nieciekawie, a i bez tego okropnie to wszystko wyglądało, wygląda – ślady uderzenia do dziś są bardzo widoczne.
Przed chwilą wróciłem z obiadu. Wszędzie lód i śnieg. Względnie odśnieżony/posypany piaskiem był tylko kawałek chodnika koło spółdzielni mieszkaniowej. Pozostały fragment drogi był jednym wielkim lodowiskiem.
A gdybym tak zamknął oczy?
Zanim spytacie, dlaczego miałbym to robić, to po prostu to zrobię.
Nie potrafię wykonać ani jednego kroku wprzód. Drobię jak gejsza, czuję zagrożenie. Ślizgam się za każdym jednym postawieniem stopy. Nie wiem, gdzie idę. Chodnik jest tak zasypany, że gdybym miał nawet białą laskę, jaką posiadają osoby niewidome lub niedowidzące, na niewiele ona by mi się w tym przypadku zdała. Nie ma jak obstukać i wyczuć krawężników, wszystko skute lodem lub pokryte śniegiem.
Uprzedzając przyszłe wydarzenia, telefon do Straży Miejskiej kończy się odpowiedzią, że oni nie wiedzą do kogo należy nieodśnieżony, niebezpiecznie śliski chodnik i muszą to dopiero ustalić…
Spotkanie z rzeczywistością
Gdy wyszedłem ze stołówki, wpadłem dzisiaj na pana, który na tym lodowisku ewidentnie sobie nie radził. On nie bawił się w zamykanie oczu, jemu życie te oczy zamknęło i nie dało żadnego wyboru. Minąłem go bez słowa, bo jestem zdania, że każdego dnia on i wielu mu podobnych toczy walkę z przeciwnościami losu i musi sobie jakoś radzić. Moja przypadkowa obecność w tym miejscu w ogólnym rozrachunku nic nie zmieni. Jednak po jakiś dwudziestu metrach coś mnie tknęło. Odwróciłem się i zobaczyłem, że pan całkowicie stracił orientację w terenie i zaczyna zbliżać się niebezpiecznie blisko do ulicy. Wróciłem po niego. Miałem dobre przeczucie, bo gdy zapytałem go o to, czy potrzebuje pomocy, odpowiedział, że przez to ciągłe ślizganie i ratowanie się przed upadkiem rzeczywiście się pogubił, a chce dojść do sklepu.
Zabrałem go powoli do tego sklepu, podałem koszyk i … tak mi się zrobiło go żal, że zrobiłem z nim te zakupy. Śmignęliśmy tylko między półkami, poszliśmy na dział mięsny, potem do zamrażarek po warzywa na patelnię i jeszcze w jedną alejkę po jakieś przyprawy. A potem szybko do kasy. W kilka minut zrobiliśmy to, co on sam robiłby kilkakrotnie dłużej. Wyszliśmy z tego sklepu i odprowadziłem go prawie pod samą klatkę, w której mieszkał. Mówił, że zaoszczędził dzięki mnie dobrą godzinę. Był bardzo wdzięczny za okazaną pomoc. Wspominał też o tym, że gdy jest śnieg i lód to osobom niewidomym jest najciężej.
Cieszę się, że mogłem i że nie bałem się pomóc.
Nie bójmy się pomagać
Nie zawsze tak było. Jeszcze kilka lat temu dosłownie uciekałem przed osobami z laską, na wózkach inwalidzkich, gdy np. zbliżaliśmy się do przejścia dla pieszych. Bałem się pomagać. Bałem się tego, żeby osoby niepełnosprawnej czymś nie urazić. Czułem lęk jeszcze przed tym, że zostanę poproszony o pomoc i nie będę potrafił odpowiednio zareagować. A przecież osoby niepełnosprawne nie proszą o wiele, najczęściej o wskazanie kierunku czy podanie jakieś informacji lub o podepchnięcie wózka pod górkę. Możecie być pewni, że nasze lęki znajdują się tylko w naszych głowach i są zupełnie nieuzasadnione.
Nawet dzisiaj, mimo iż już tego irracjonalnych obaw nie odczuwam, w myślach skarciłem siebie za stwierdzenia, których użyłem podczas tych wspólnych zakupów – ostatecznie całkiem niepotrzebnie. Dokładnie za to, że „czegoś tam nie widzę na półce z przyprawami” i za „do widzenia” na odchodne. Czy ten pan to zauważył? (O losie.) Nie sądzę. Myślę, że pan cieszył się, że bezpiecznie wrócił do domu, nie połamał się i że bardzo szybko załatwił niezbędne sprawunki.
Zwyczajni nadzwyczajni
Kilka miesięcy temu, gdy wracaliśmy do Białegostoku, w Złotych Tarasach mieliśmy podobną przygodę. Tłum ludzi przy ruchomych schodach, a w tym tłumie kobieta, która prosi o to, żeby ktoś jej pomógł. Akurat padło na nas. Jak się okazało, pani była z wizytą u rodziny we Francji, właśnie wylądowała w Polsce i z Modlina przedostała się do centrum, a teraz musi dostać się na peron i też jedzie do Białegostoku.
Osoba niewidoma, bez przewodnika, samolot, Francja, transfery, terminale, bramki. No trzeba mieć hart ducha i determinację. Dla mnie wydaje się to zupełnie niemożliwe, a ludzie to jednak robią, nie zamykają się w czterech ścianach, podróżują po świecie. Ludzie niewidomi zdobywają najwyższe góry świata!
Wsiedliśmy z panią do pociągu, ale za pierwszym razem nasza podróż nie trwała zbyt długo. Pociąg wjechał z dworca centralnego na wschodni i nagle zaczęliśmy obserwować wielkie poruszenie – wszyscy się zbierają, ubierają i wychodzą. My z tą niewidomą panią i jeszcze kilka innych osób, które jako ostatnie wsiadły do pociągu, nie mieliśmy pojęcia, z czego wynika ta bieganina. Mimo iż możemy obserwować, co się dzieje, i tak odczuwamy lekki niepokój. Co w takim razie musi czuć osoba, która doskonale słyszy, że coś jest nie tak, a nie wie, o co chodzi? Po prostu strach. Bez wsparcia innych osób osoba niewidoma jest w bardzo niekorzystnym położeniu. A gdy konduktor zapadnie się pod ziemie, a głośniki milczą, robi się bardzo niekomfortowo. Okazało się, że musimy zmienić pociąg, że podobno wcześniej był jakiś komunikat, że sytuacja jest nadzwyczajna, bo coś nie działa. Drugi raz komunikatu już nie powtórzono.
Trzeba to samemu zobaczyć
Powiem Wam, że dopiero wtedy, gdy naocznie zobaczy się, z czym boryka się osoba niewidoma, jak trudny do pokonania jest każdy zakręt, każdy schodek, jak wielkie i niebezpieczne są odstępy między wagonem a peronem, człowiek zaczyna sobie uświadamiać, jak niewiele robi się, aby w trudnym życiu pomóc tym, którzy utracili lub nigdy nie posiadali daru widzenia. Z drugiej strony pojawia się również krzepiąca myśl – nasz wzrok i nasza pomocna dłoń może mieć dla kogoś bardzo duże znaczenie.
Pewne rzeczy można zaplanować, ale w sytuacjach nadzwyczajnych, w chwili, gdy dzieje się coś niestandardowego, zarówno osoby niewidome, jak i niesłyszące muszą zmagać się z jeszcze większymi niedogodnościami. Nie bądźmy ślepi na ich potrzeby.
Oczywiście pani od nas otrzymała wsparcie i rozstaliśmy się dopiero w pod dworcem PKP w Białymstoku, gdzie wsadziliśmy ją w taksówkę.
Weźmy sprawy w swoje ręce Doro
Osoby niepełnosprawne nie użalają się nad sobą. Wiedzą, że muszą być twarde i zaradne, bo inaczej ciężko im będzie w miarę normalnie funkcjonować w codziennym życiu. Dlatego też czasem o tę pomoc nie proszą. Jednakże zapytanie o to, czy możemy w jakiś sposób pomóc, nic nas przecież nie kosztuje, a jeśli ocenimy, że sytuacja tego wymaga, nie bójmy się aktywnie działać. Osoba niepełnosprawna nigdy nie odbierze tego jako „wytknięcie jej słabości” – tego najbardziej się kiedyś bałem. Jak nie będzie potrzebowała naszego wsparcia, to po prostu powie, że dziękuje za troskę, ale da sobie radę. To jak ze starszą panią w pociągu, której chcemy pomóc wrzucić bagaż na półkę. Wypada zaoferować się z pomocą, ale nawet przy odpowiedzi odmownej żadna ze stron nie czuje się przecież urażona, prawda?
Nie jesteśmy harcerzami, ale nam nie jest wszystko jedno. Nie tylko pokerzystom, a po prostu ludziom dobrej woli.