W kolejnym odcinku swojego bloga dużo będę mówił o kondycji fizycznej, czyli o czymś, co w moim przypadku nie istnieje. Precz z otyłością – czas wrócić do dobrej formy. Poznajcie mój plan na najbliższe miesiące.
Od kilku dni pogodę mamy idealną, przynajmniej my tutaj, na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. W końcu przyszła wiosna. To moja ulubiona pora roku – nie za ciepło, nie za zimno, lecz w sam raz. Ruszyła Polska nad morze, do lasu, nad jeziora. Ruszyliśmy i my! Sezon rowerowy uważam za (zajebiście udanie) otwarty. Z wysiłku i dotlenienia spałem jak bobas – 120 kilogramowy berbeć z kciukiem w buzi.
Z tymi kilogramami coś trzeba zrobić. Niby kochanego ciałka nigdy za wiele, jednak jeśli serdeczny kolega, który w oczekiwaniu na samolot udaje się do katalońskiego zoo, wysyła stamtąd zdjęcie i podpisuje je: „River i Doro”, a ty chcesz mu siarczyście odparować, ale w trakcie poszukiwania ciętej riposty dochodzisz do wniosku, że właściwie ma rację, to znaczy, że sprawy zabrnęły trochę za daleko. Mówiąc precyzyjniej, za szeroko.

Wiadomo, że gruby może więcej – przede wszystkim jeść i pić. Jak się potknie o własne nogi i zwali się na ziemię, ludzie parskną śmiechem, ale chwilę później zaczną współczuć grubemu – bo jest gruby. Szanse na bzykanie gruby też niby jakieś ma, niestety odwrotnie proporcjonalne do wagi swojego ciała. Chyba, że trafi swój na swoją – podobno ogrzyce są zdania, że kto nie ma brzucha, ten słabo… – No nie grymaś gruby. Może partnerka nie mieści się we współczesnych kanonach piękna, ale ty też nie jesteś w formę lany.
Czas na zmiany
Postanowiłem skończyć z „grubiaństwem”. Chcę zrzucić trochę kilogramów na wypadek, gdyby mojej kobiecie poprawił się wzrok <3. Może ona myśli, że to są mięśnie? Jak zapyta, to zawsze mogę powiedzieć, że tak, tyle że póki co ukrywałem je skrzętnie przed światem pod pierzynką tłuszczową. Taki nieśmiały jestem.

W mojej walce z nadmiarem samego siebie znalazłem sprzymierzeńca. (Oprócz dobrej pogody, która notabene od jutra ma się popsuć). Wraz z redakcyjnym kolegą, Bubą, będziemy korespondencyjnie zrzucać nadprogramowe kilogramy. Pojawił się zakład, jakieś „kary”, które przeznaczymy na szczytny cel: Blasco, redaktor PokerGround, potrzebuje Waszej pomocy. Całość zabawy zakończy się w lipcu. Umówiliśmy się na konkretny dzień, na konkretną godzinę. Ba! Wiemy już nawet to, kto na miejsce ważenia przyniesie wagę.
Ja obecnie ważę 120 kg. W życiu nie było tak źle. Mam analogową wagę w domu i powiem Wam, że jestem bliski przekręcenia licznika. Trochę mnie to śmieszy, ale bardziej martwi. Zdrowie szwankuje, cholesterol szczytuje, a kondycja po prostu nie istnieje. A w tym sezonie chcę jeszcze wejść na Rysy i na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Jak tak dalej pójdzie, to zasapię się już przy Wodogrzmotach Mickiewicza, a na Czarny Staw pod Rysami po prostu nie wejdę. A przecież potem czeka mnie jeszcze 3h marszu pod górę… Nie jadę w góry (połowa września), jeśli nie będę ważył 99,9 kg lub mniej.
Plan działania
Na rower będę wskakiwał trzy razy w tygodniu. Do tego będę jeszcze ćwiczył w domu (Freeletics). Plan zakłada lepsze jedzenie i ograniczenie spożywania alkoholu. Całkowicie picia nie wyeliminuję, bo po prostu nie chcę, ale będę pił tylko z kimś, np. z moją Martą. Nie będę kupował sobie piwka „na wieczór”, „do meczu”, „do sesji” itp. W moim przypadku oznacza to bardzo duże ograniczenie ilości spożywanego alkoholu.
Jestem przekonany, że cel jest możliwy do zrealizowania, jest ambitny, mierzalny, motywujący mnie (istotny). Mam zamiar wygrać zakład z Bubą, a potem bez zawału zrealizować swoje plany podboju polskich Tatr. Trzymajcie za mnie kciuki – wszelkie wsparcie mile widziane.