Będzie nudno, będzie gorzko. Będzie coś à la bad beat story. Nie ma co zakłamywać rzeczywistości, grajka to już chyba ze mnie nie będzie. Chyba, ze Bąbel92 przygarnie mnie na swoją wycieraczkę.
Do zakończenia roku pozostał niecały miesiąc, a ja już wiem, że nie uda mi się osiągnąć wyznaczonych celów. Plany były ambitne, myślę też, że całkiem realne, i zakładały zakończenie 2017 roku na stawkach NL25. Miałem na myśli takie fest zadomowienie się na „ćwiartce”: z 40-50 buy-inami, z pozytywnym win ratem, z uporządkowanym mindsetem. Liczyłem na to, że fundamenty pod dalszy rozwój zostaną położone i że będę mógł w 2018 roku pomyśleć o progresie o szczebel lub dwa wyżej, co oznaczałoby – szczególnie na polskie warunki – całkiem przyjemną monetę, sensowny rakeback i zaszczytny tytuł „gównorega” na NL100.
Życie zweryfikowało te plany i okazało się niestety, że nie dla psa kiełbasa. Ba, kundel nie zasłużył nawet na okruchy ze stołu pańskiego. Nie wypaliło wszystko, co mogło nie wypalić. Brak dyscypliny, brak regularności, brak czasu, brak cierpliwości, a może po prostu brak piątej klepki niezbędnej do tego, aby „zielona” wznosiła się permanentnie powyżej zera.
Mimo wszystko myślę, że pokerowo rozwinąłem się w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. River się ze mnie śmieje i twierdzi, że „gdybym mógł, to i szósty i siódmy street bym barrelował”. Na szczęście takich cudów jeszcze w hold’emie nie wymyślili. Oczywiście to duża przesada i nasz redaktor pewnie akurat trafił na próbkę, która pokazała, że nie ściągałem nogi z pedału gazu, ale zapewniam Was, że to tak nie wygląda. Prawdą jest, że c-betuję często, również na turnie, ale są flopy, które po prostu odpuszczam lub przeczekuję, aby później sprawdzić, a nie tylko foldować (np. słabe top pary). Uważam, że polepszyły się też moje umiejętności związane z czytaniem gry, co pomogło mi uniknąć głupich sprawdzeń z silnymi, ale drugimi najlepszymi układami, oraz z wyłapywaniem wyimaginowanych blefów, które w większości przypadków były zakładami stawianymi przez moich przeciwników dla wartości.
Pisałem to już rok temu, dlatego teraz jest mi trochę wstyd, że ponownie użyję tego argumentu jako okoliczności łagodzącej, ale naprawdę bardzo rzadko zdarza się, abym popełnił jakiś poważniejszy błąd, gdy oglądam filmy instruktażowe. Mówię tutaj zarówno o produkcjach autorstwa Bąbel92, czyli o materiałach szkoleniowych z mikrostawek, jak i o tych, które na NL500$ dla RIO kręci Innerpsy. Tylko co mi z tego, że potrafię ogarnąć solidną grę, skoro kolejny raz pozostaję bez bankrolla? Nie na wiele się to zdaje, że (teoretycznie) coś potrafię, skoro głowa stale torpeduje rozwój.
Moja regularna gra kończy się zawsze tak samo. „5-10-15” dni z rzędu solid gierki, solid wyników, gry w skupieniu itd. Następuje wzrost pewności siebie i… wtedy przychodzi TEN dzień, w którym nie wiem, co i z jakiego kierunku mnie trafia. Tilt na pierwszym etapie jest, nazwijmy go, „podskórny”. Już gram gorzej niż potrafię, ale jeszcze to nie motywuje mnie do przerwania sesji. Potem akcja nabiera rozpędu, aż następuje reakcja łańcuchowa, a ja otrząsam się z letargu jakieś 7-10 buy-inów w plecy później. Powrót do spokojnej gry zabiera mi potem dużo czasu. Na tyle dużo, że pojawia się w międzyczasie chęć powrotu do stołu, mimo iż nie jestem jeszcze na to gotowy, i do pierwszej torby dokładam drugą, a potem trzecią. „Zielona” pikuje i odechciewa mi się gry.
Żeby było śmiesznie – ale nie tak znowu do końca – w trakcie tego roku, gdy dość mocno byłem pochłonięty pracą i nie miałem czasu na regularne granie, postanowiłem zainwestować trochę $$$ w grę innej osoby. Po co kasa ma zalegać na koncie, skoro może pracować, prawda? W teorii pięknie to brzmi, niestety skończyło się na tym, że kasa przepadła, a ja nie doczekałem się żadnego rozliczenia od gracza, którego wsparłem (zresztą nie tylko ja). Nie doczekaliśmy się choćby pół zdania wytłumaczenia i najzwyklejszego „stary, no nie udało się – głupio mi”. Ja wiem, że to ryzykowny biznes i słowa bym złego nie powiedział, gdyby wszystko było we właściwy sposób udokumentowane. Jednak w tym przypadku tak się nie stało. Był gracz, nie ma gracza. Był temat, nie ma tematu. Była kasa, no i właśnie, gdzie ona teraz jest? Nie mam pojęcia. Transparentność, czyli podstawa podczas stejkowania, w tym przypadku nie zasługuje nawet na to, żeby ją ocenić na te przysłowiowe 2/10. Wstyd i hańba po prostu, a dla mnie nauczka, że z pieniędzmi nie należy nikomu ufać.
I w ten sposób mój bankroll się rozchodził, rozchodził i aż ostatecznie się rozszedł, kurde blaszka… Gdy zostało tego mało, to po prostu wypłaciłem resztę – przynajmniej nie straciłem swojego pierwotnego depozytu. Marne to jednak pocieszenie. Nie wiem, co dalej… „Mental Edge” czy emerytura jak u Fedora?
Trochę dopadła mnie frustracja, dlatego nie robię już żadnych założeń na nadchodzący rok. Chyba nie mam już do tego serca. Pewnie pozostanę tym rodzajem rekreacyjnego gracza, który w przypływie chęci do gry wrzuci raz na 2-3 miesiące na poker room 50$ lub 100$ i sobie porzuca żetonami. Nie ma nic w tym złego, a prędzej czy później i z urażoną dumą dam sobie radę. Chyba nie mam już siły na przekonywanie siebie, że kolejnym razem będzie inaczej, że zacznę sobie od NL2 i przejdę drogę od „mikrogindera” do „gównorega”, pasącego się cotygodniową porcją papki, tj. rakebacku, od PartyPoker. A jak ja już sam nie jestem przekonany, że może być lepiej, to wygląda na to, że mój pokerowy los własnie został przypieczętowany.
Jak wiedzie Wam się lepiej niż mi, to zapraszam do dołączenia do najlepszych na PartyPoker!