Informacja o tym, że WSOP planuje jeszcze w tym roku zorganizować event mistrzowski, sprawiła, że niemal spadłem z krzesła. Byłby to nie lada wyczyn, zważywszy na to, że swoje teksty piszę, leżąc w łóżku.

Zanim jeszcze wczytałem się w komunikat Caesars Interactive Entertainment, w mojej głowie zakiełkowało pytanie: Czy my już nie graliśmy WSOP-a w tym roku? Czy przypadkiem nie graliśmy już w tym roku Main Eventu? Jeśli dobrze pamiętam, to świat tak ochoczo przystąpił do gry, że w turnieju głównym nawet udało się zebrać największą pulą nagród w historii eventów pokerowych rozgrywanych online, co zakończyło się wpisem do Księgi Rekordów Guinnessa dla GGPoker. O co zatem chodzi?

Mistrz, mistrz, za wszelką cenę mistrz

Pisać, że chodzi o pieniądze, nie zamierzam, bo to rozumie się samo przez się. Wolę skupić się na tym, co mi się podoba w tym nieco szalonym projekcie, a gdzie z miejsca widać słabości.

Po pierwsze zdumiewa mnie krótki okres od chwili ogłoszenia turnieju do jego rozpoczęcia. Pół miesiąca? Najważniejszy turniej w kalendarzu będzie promowany przez pół miesiąca? Wybaczcie porównanie, bo nie ma czego porównywać, ale jeden przystanek Poker Fever średnio promuje się półtora miesiąca lub nawet dwa miesiące. Skąd zatem ten pośpiech? Może z tego, że w szybkim tempie kurczy się okno czasowe, a WSOP za wszelką cenę stara się wyłonić mistrza Main Eventu za 2020 rok, i to takiego mistrza, który nie łapał w czasie gry myszki za ogonek i chociaż przez chwilę dotknął żetonów i kart. Gdybym nie widział tego finansowego parcia, które unosi się nad tym całym wydarzeniem, rzekłbym, że to nawet romantyczne.

Po co było to mydlenie oczu?

Gdy pojawiła się informacja o tym, że festiwal WSOP zostanie przeniesiony do Internetu, podchodziłem do tej informacji w sposób bardzo sceptyczny. Z jednej strony rozumiałem biznes, który chce zarobić w mrocznych czasach, cokolwiek zarobić, a z drugiej mocno przeszkadzało mi to, że za wygrane online przyznawane są mistrzowskie bransoletki. Podtrzymuję to zdanie i uważam, że tak nie powinno być. Mówię to z punktu widzenia osoby, która WSOP traktuje jako wspólne dobro światowej społeczności pokerowej i która czasami zapomina o tym, że „wu-es-oł-pi” to nie jest żadna fundacja non-profit organizująca najbardziej prestiżowe wydarzenie w branży, ale zwykłe przedsiębiorstwo, które musi generować swoim właścicielom zyski. Śmieszyły mnie zapewnienia organizatorów, że ranga festiwalu online jest tożsama z rangą eventu odbywającego się rokrocznie w Las Vegas, chociaż za Chiny Ludowe tak nie było! Wiedzieliśmy o tym my i wiedzieli o tym Oni, z tym że Oni musieli mówić, że to właściwie ten sam festiwal, tylko z racji pandemii wrzucony do Sieci.

Zostaliśmy przy swoich zdaniach.

Przyznam, że wczoraj, gdy świat obiegła informacja, że jednak będzie jeszcze jeden Main Event w tym roku, poczułem satysfakcję. Tym ruchem WSOP przyznał między wierszami, że festiwal online był, jak zresztą o tym pisałem, tylko zamiennikiem, a nie pełnoprawnym wydarzeniem z serii głównej WSOP, a całość była, bardzo udanym zresztą, ale tylko kolejnym festiwalem pokerowym online, których w czasach pandemii znajdziemy w Sieci dziesiątki. To dlatego tak bardzo zależało mi na tym, żeby nie szastać bransoletkami na prawo i lewo. Cytując Molestę, hiphopowego klasyka, ja po prostu wiedziałem, że tak będzie.

WSOP przegapiło dobry moment

Dlaczego nie zrobiono tego w ten sposób od razu, gdy był na to czas? W dobie szalejącej pandemii nie ma chyba lepszego rozwiązania. Myślę, że byłoby uczciwiej powiedzieć, że w warunkach, w jakich przyszło nam działać, festiwal w Sieci jest czymś na otarcie łez, ale mistrza to my ukoronujemy w Las Vegas, i tylko za zwycięstwo w turnieju głównym (hybrydowym) przyznana zostanie bransoletka mistrzowska. W Sieci to możemy Wam przyznawać sygnety, kastety, a jak ktoś bardzo chce, to sedesy i bidety, ale nie bransoletki – najcenniejsze pokerowe trofea.

O ile pomysł zorganizowania turnieju hybrydowego mi się podoba, to z racji tego, że gramy już za pół miesiąca, ciężko oprzeć się wrażeniu, że całość powstała przedwczoraj na czyimś kolanie i że narodziny zaskoczyły nawet samych twórców. Ot, taki to projekt trochę jakby z wpadki. Nie zdziwiłbym się, gdyby to było tak, że nadszedł koniec roku, ktoś otworzył arkusz kalkulacyjny i pewne liczby się nie dodały. Inna sprawą jest to, i to mówię już mniej ironicznie, że WSOP ma związane ręce i twardy orzech do zgryzienia, bo jeśli kolejny festiwal ma się odbyć w 2021 roku w Las Vegas, to o ile się nie mylę, przygotowania do niego powinny rozpocząć się już teraz. Wszyscy wiemy, że ciężko obecnie myśleć o tym, jak świat będzie wyglądał za kilka miesięcy, tym bardziej ciężko wykonywać jakiekolwiek ruchy, które generują koszty, wiedząc, że sytuacja jest tak bardzo niepewna. Bardzo chciałbym się w tej kwestii mylić, ale uważam, że z tego właśnie względu, brak możliwości planowania z wyprzedzeniem rocznym, WSOP 2021, nawet, jak pandemia przeminie, i tak odbędzie się w Sieci.

„You cough and it gonna be all over, baby”

Z tym ratunkowym Main Eventem WSOP ma szczęście, że mamy XXI wiek i że jednym Tweetem można wywołać niemal wojnę termonuklearną, tak więc pewnie informacja o kolejnym evencie na WSOP.com i GGPoker dotrze do wszystkich chętnych, mimo iż czasu jest bardzo mało. Niestety inne problemy nie przestają się piętrzyć.  Nie wiem, jak wygląda obecnie sytuacja prawna w USA, ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że takiego czeskiego Kings’a, gdzie ma być rozgrywany stół finałowy w dywizji światowej, to przed końcem roku nie otworzą. Co wtedy?

Organizatorzy w swoim ogłoszeniu piszą o wszelkich covidowych restrykcjach, testach etc. Co będzie, jak gracz przyjedzie na finały dywizji i test okaże się dodatni? Ten sam test PCR, który wykonywany wielokrotnie na jednej osobie może dawać różne rezultaty! WSOP przewiduje, że gracz nie zostanie dopuszczony do gry i z miejsca otrzyma najniższą wypłatę za 9. miejsce na FT. A więc parafrazując słowa klasyka*…

Co będzie, jak przez ograniczenia gracz nie będzie mógł dolecieć do USA na finał, albo nie będzie mógł dojechać do Rozvadova, bo będą zamknięte granice? Wątpliwości tego typu jest cała masa i gdybym to ja się zajmował organizowaniem festiwalu, to miałbym potężny ból głowy. Odpowiedzi często brak lub są niesatysfakcjonujące, a do organizacyjnej „wypierdolki” jest każdego dnia tylko jeden mały kroczek. Turniej hybrydowy w okresie letnim też mógł się „wywalić” przez, mówiąc w skrócie, Covid-19, ale było jeszcze wiele miesięcy do końca roku i duży czasowy bufor. A obecnie? Wszystko jest na styk jak very thin value bet na riverze.

Trzymam kciuki za powodzenie, bo lepszy taki mistrz niż wirtualny, ale uważam, że lekko nie będzie.

Może zatem… XD

* Pomysł na mem zaczerpnięty z komentarza na Twitterze

Doro
Pasjonat pokera, który chciałby, żeby gra stała się ważniejszą częścią jego życia. Wybrał się w drogę z NL2 do NL100. Czy kiedyś zrealizuje swój cel?