Gdy po raz trzydziesty przewinąłem cały twitterowy feed i nie natknąłem się na nic ciekawego, pomyślałem sobie, że to zrobię. I tak oto zabrałem się za pisanie 101. odcinka mojego bloga. 

Dawno mnie tu nie było. Brałem ślub. Byłem w podróży poślubnej i na lipcowym Feverze. Potem jakoś weny brakło, by coś sensownego do Was napisać. Dzisiaj właściwie też nie ma jakiegoś specjalnego powodu, który sprawia, że możecie czytać moje słowa. Chyba po prostu muszę się trochę rozpisać, bo w departamencie pokerowych newsów raczej głęboki sezon ogórkowy.

Moje starty w satelitach PFC

Skoro już zahaczyłem o Fevera, to pozwólcie, że przez chwilę skupię się na tym temacie. Jeśli czytaliście moje wpisy, to wiecie, że w roli gracza wybieram się na Poker Fever CUP. Plan wygrania trzech wejściówek w satelitach online póki co zrealizowałem w 66,6%, a to oznacza, że do osiągnięcia celu zostało mi wygranie zaledwie jednego biletu. Dużo to i mało. Niestety dwie wejściówki przeszły mi już koło nosa na tzw. direct bublinie i wiem, że różnie może z tym być. Mam już dwa bilety i z tego powodu nie mam już jakiegoś gigantycznego parcia na udział w satelitach, ale jeszcze w kilka niedziel i w tygodniach ze zwiększonymi pulami gwarantowanymi z pewnością powalczę o trzecią wejściówkę.

Cashowe przygody

Kolejny epizod z NL25 za mną – oczywiście zaczynałem jak zwykle od 20$. Był na tyle udany, że rozegrałem nawet kilka sesji na NL50. Piszę w formie przeszłej, bo to nieaktualne. Obecnie miotam się między NL5 i NL10. Myślę, że tym razem głównym powodem porażki było moje przemęczenie – tak bardzo chciałem. Grałem po nocach, spałem po trzy godziny dziennie. W redakcji przysypiałem przy pisaniu tekstów, a i podczas gry złapałem się na tym, że wbiłem gwoździa w klawiaturę – szacunek dla mnie, gdyż ręka była ciągle na myszce.

Chroniczne zmęczenie to potężna przeszkoda, z którą albo trzeba sobie poradzić – w sumie nie wiem, jak, bo żadne chemiczne dopalacze mnie nie interesują – albo po prostu nie doprowadzać się do takiego stanu. Jeśli już jednak mleko się rozleje, dajcie sobie spokój z pokerem. Odpocznijcie jeden, dwa dni lub nawet tydzień. Wróćcie wypoczęci, a zobaczycie kolosalną różnicę w tym, jak będzie Wam się grało. Ja doprowadziłem się do takiego stanu, że gdy kładłem się spać, za każdym razem śniły mi się rozdania – wygrane, przegrane, te ważne i te mało istotne – albo znajdowałem się w sytuacjach, jak to w snach bywa, jakiś nierzeczywistych, a motywem przewodnim kolejnych historii był poker. Stwierdziłem, że trzeba wyhamować.

Troszkę mam mętlik w głowie, bo we wszystkich mądrych książkach mówiących o realizacji celów lub choćby w klasycznej pozycji Napoleona Hilla pt.: „Myśl i bogać się” przyciąganie odgrywa ważną rolę w procesie dochodzeniu do celów. Od chwili, gdy zacząłem „oddychać i śnić pokerem”, mój stopień zaangażowania chyba przekroczył jakąś prywatną barierę i nic dobrego z tego nie wyszło. Wizualizacje, przynajmniej te senne, bardziej mnie przerażały niż mi pomagały. Od zmęczenia do znużenia, do frustracji, a później do tiltu wcale nie jest taka długa droga. Dlatego też trochę się to wszystko znów posypało. Na szczęście w porę wyhamowałem i nie będę wznawiał gry na NL2.

Czy zamierzam się poddać? Absolutnie nie. Z tej historii wyciągnąłem wnioski, a jednym z punktów w planie naprawczym było zaopatrzenie się w książkę Leszka Badurowicza pt.:”Mental Edge”. Jestem w trakcie czytania tej pozycji, a właściwie to powinienem powiedzieć, że w trakcie pracy z tą książką. Przeczytałem i przepracowałem już ponad połowę materiału i mimo iż nie dobrnąłem jeszcze do końca, to z czystym sumieniem mogę polecić tę pozycję każdemu, kto chce na poważnie traktować swoją przygodę z pokerem. Nie mam na myśli tylko przyszłych zawodowych pokerzystów, rzecz jasna, tylko naprawdę każdego, kto zapragnie nauczyć się organizacyjnego i mindsetowego rzemiosła.

„Mental Edge” Lecha „Lechrumskiego” Badurowicza z rabatem PokerGround

Tak na marginesie mogę powiedzieć Wam, że obecnie jestem na etapie uregulowania sobie godzin przeznaczonych na sen. Nie jest to do końca proste, bo wiele streamów i ważnych wydarzeń pokerowych dzieje się w nocy lub bladym świtem polskiego czasu, a ja celuję w to, żeby kłaść się spać w okolicach godziny 23:00 i wstawać o 06:00 rano. Doszedłem jednak do wniosku, że ja wcale nie muszę śledzić pokerowych wydarzeń „na żywo”. Nie ma się co kopać z koniem, skoro obecnie niemal każdy materiał można zobaczyć z odtworzenia i w najbardziej odpowiedniej dla siebie chwili. Tak też zamierzam robić.

Legalna liga w Białymstoku

Cieszę się, że regularny udział w legalnych rozgrywkach lokalnych bardzo szybko stał się integralną częścią mojej cotygodniowej rutyny. Jeśli dziś jest piątek, to widzimy się w Formozie. W miarę możliwości staram się nie omijać żadnych rozgrywek, ale po prostu czasem nie mogę się pojawić, nad czym ubolewam.

Podoba mi się to, że w rozgrywkach naszej ligi uczestniczą uśmiechnięci młodzi ludzie, których wraz z każdą kolejną edycją coraz lepiej poznaję. Świetnie się z nimi bawię, dobrze czuję się w ich gronie i trzymam kciuki za to, żeby nic w tej materii się nigdy nie zmieniło. Również cieszy mnie to, że mimo iż każdy z nas chce wygrać, to nie gramy „na śmierć i życie”, a rywalizacja przebiega w bardzo wesołej i koleżeńskiej atmosferze.

Póki co sportowych wyników brak, ale mentalnie jestem zwycięzcą. Normalka.

Z tego miejsca chciałbym podziękować Paulinie, Pawłowi i Jasiowi za bardzo fajne podejście do graczy i za współtworzenie bardzo dobrej atmosfery w czasie każdego naszego piątkowego spotkania.

Na dzisiaj wszystko. Moja żądza pisania została nieco poskromiona. Do następnego razu.

PS: Aaa… jeszcze jedna sprawa. Z całego serca życzę Jackowi Danielsowi powodzenia w pełnieniu nowej roli, jakby to powiedzieć, żeby tu nikogo nie obrazić, męża babci. Dużo zdrowia dla wnusia. Peace.

Doro
Pasjonat pokera, który chciałby, żeby gra stała się ważniejszą częścią jego życia. Wybrał się w drogę z NL2 do NL100. Czy kiedyś zrealizuje swój cel?