Dawno nie pisałem, tak więc uzbierało się kilka tematów. Dziś opowiem Wam o moich chorobowych perypetiach, o pamiętnym heads-upie Matusow vs Hellmuth i o tym, że dożyliśmy czasów, kiedy zaczynamy kwestionować uczciwość kasyn…
Cóż za paskudna jesień!
Nie mówię oczywiście o jej walorach estetycznych – te każdego roku zapierają dech w piersiach – mam za to na myśli sezon chorobowy, który kilka tygodni temu się rozpoczął i którego końca nie widać. Katar mija w miarę szybko, temperaturę zbija się w dzisiejszych czasach też bez większych problemów, ale weź pan coś i zrób z tym kaszlem! Mój kolega, który był pod opieką lekarza, ponad trzy tygodnie walczył z tym ustrojstwem – ja jestem dopiero w 1/3 drogi, a lekarz przepisał mi taki pojemniczek z takim, jak to mówi JD, „dupcynglem”, który ładuję sobie głęboko do gardła – prawie jak Mia Khalifa banany… Strasznie ubolewam z tego powodu, że to połykanie znacznie gorzej mi wychodzi: krztuszę się, wręcz mam odruch wymiotny, a zdrowotny płyn i tak ląduje nie tam, gdzie trzeba. Nie dziwię się, że Mia tak szybko przeszła na emeryturę…
Naprawdę w XXI w. nie mamy czegoś w tabletkach, doktorze?
I tak zaległem w łóżku w trakcie ostatniego tygodnia. Zmogło mnie jakieś cholerne przeziębienie i stałe elementy w chorobowym menu osoby z nadwagą i nieleczonym nadciśnieniem. I własnie biorąc pod uwagę te moje inne dolegliwości zdrowotne, którym przez ostatnie lata nie przyglądałem się z należytą im atencją, jesień przyniosła mi zdrowotną kumulację, która w skuteczny sposób wykoleiła mnie zarówno z życia zawodowego, jak i prywatnego.
Jeśli ciężko się siedzi, jeśli ciężko się myśli, jeśli wszystko, co robisz, podporządkowujesz temu, żeby tylko w miarę względnym spokoju przeżyć następną chwilę, nie w głowie ci pisanie o zmergowanych range’ach na riverze po missniętym drawie do koloru. Nie piszesz o pokerze, bo ciężko ci się skoncentrować. Patrzysz tępo w sufit i czekasz, aż to wszystko dobiegnie do swego szczęśliwego końca. W moim przypadku jeszcze nie dobiegło, ale już ta bezczynność sama w sobie mnie dobija, dlatego zaczynam pisać.
Do powrotu do pisania „o zmergowanych range’ach” jeszcze będzie musiało trochę wody w stołecznym ścieku upłynąć, a dzisiaj postanowiłem zacząć sobie tak na spokojnie, od wynurzeń na prywatne tematy.
Skoro już tak leżę, to sobie poklikam
Z tym chorowaniem i zdrowieniem jest tak, że jak w końcu na horyzoncie pojawia się słońce, to chorowanie nie jest już tak nieprzyjemne jak w chwili zaostrzenia się choroby. W ciągu ostatnich dwóch dni wróciłem więc na znajome, wydeptane ścieżki i z tego swojego powrotu jestem bardzo zadowolony.
Przerwa w grze zrobiła mi bardzo dobrze. Myślę, że jest to następstwem tego, że nawet nie grając w pokera, cały czas – w miarę zdrowotnych możliwości – starałem się o nim myśleć. W tym czasie, nawet wtedy, gdy czułem się naprawdę źle, i tak miałem odpalone Run It Once właściwie przez całą dobę. Tak to już jest: jedni słuchają Presleya, a u mnie w tle sączyły się filmy instruktażowe… Wiem, że na „półświadomce” wchłonąłem maksymalnie 2% wiedzy serwowanej przez instruktorów z drużyny Phila Galfonda, ale jestem też zdania, że warto było, bo zawsze coś tam do tej schorowanej głowy dotarło.
I gdy tak sobie leżałem…
Natknąłem się w serwisie YouTube na finałowy pojedynek NBC National Heads-Up Poker Championship z 2013 roku, w którym zmierzyli się, wówczas, 13-krotny zdobywca bransoletki mistrzowskiej Phil Hellmuth oraz posiadacz trzech takich bransoletek Mike Matusow.
Po obejrzeniu tego widowiska – dostępne były tylko tzw. highlightsy – doszedłem do jednego wniosku: – Panie Hellmuth, zagrałeś pan koszmarnie…
Oczywiście widziałem kiedyś ten pojedynek, ale sześć lat temu nie byłem na tyle kompetentny, żeby poprawnie ocenić, kto lepiej zaprezentował się od strony technicznej. Inna sprawa, że jeśli punktem wyjściowym mojego myślenia był aksjomat, że PH najlepszym pokerzystą na świecie jest – te trzynaście bransoletek nie wzięło się z niczego – to kim ja jestem, żeby kwestionować linie, które obrał. Patrząc jednak na jego występ z perspektywy 2019 roku, ośmielę się mocno zakwestionować jego dyspozycję tamtejszego wieczoru. Sprawdźcie sami.
Sprawa Postle’a tylko wierzchołkiem góry lodowej?
Wróćmy na chwilę do sprawy Mike’a Postle’a. Specjaliście od CTO, czyli od gry „optymalnej z perspektywy krocza”, cały świat patrzy na ręce. To wyrażenie można rozumieć dwójnasób: społeczność, na czele z detektywem Ingramem, zapoznaje się z materiałem dowodowym, czyli przygląda się historii rozdań z udziałem tego gracza, a przy tym dosłownie patrzy się na ręce Amerykanina, bo te zdają się czynić cuda. Sprawa trafiła już do sądu, który orzeknie, czy CTO Master oszukiwał w trakcie gier streamowanych na żywo.
Po tym luźnym nawiązaniu przejdźmy do sedna – w trakcie choroby oglądałem jakiś pokerowy stream – nie pamiętam już jaki. W każdym razie w trakcie trwania transmisji wychwyciłem na czacie taką wiadomość. Ciach, print screen:
„Ktoś wpłacił 100$ na streamie Joe Ingrama i napisał, że podobne oszustwa dzieją się w Rozvadovie (na znacznie wyższych stawkach). Ktoś twierdzi, że ma na to masę dowodów i poprosił Joe Ingrama o to, żeby przyjrzał się i tej sprawie. Ten stwierdził, że jest obecnie wypalony [sprawą Mike Postle’a]” – to fragment, który nas najbardziej interesuje.
Powiem tak – też doszły do mnie takie informacje i gdybym miał zakładać, ile jest prawdy w tych pogłoskach, to powiedziałbym, że choć nie mieści mi się to w głowie, to nie można tego wykluczyć. Autorem wypowiedzi w podobnym tonie jest gracz ze światowej czołówki, który powiedział – jak twierdzi mój informator – że do King’s Casino nigdy nie przyjedzie, bo to bardzo „shady place”, w którym ściany sprzyjają gospodarzom…
Ciężko się słucha takich rzeczy. Jakich czasów doczekaliśmy, w których zaczynamy kwestionować uczciwość legalnie działających kasyn? Z czegoś to się jednak bierze i to jest bardzo, ale to bardzo niepokojące i w mojej opinii rzeczywiście wymaga zbadania.
Tyle dziś ode mnie. Wracam pod kołderkę. Bądźcie zdrowi i pozdrowieni.