Doro blog

Jack Daniels poszalał z aparatem w czasie Poker Fever w Ołomuńcu. Na 345 zdjęć Kasi zrobił jedno wielorybowi, którego morze wyrzuciło na ląd. Na tej fotografii coś jednak jest nie tak. Coś nie pasuje. Zaznaczyłem to coś na zdjęciu głównym. 

Widzicie ten krater? Konia z rzędem temu – kto nie zna tej historii – kto zgadnie, skąd wzięła się taka skaza na skądinąd pięknym ciele Adonisa. Już słyszę, widzę, jak się wyrywają, jak dogryzają, jak tłamszą. Doro, no proste, zachlałeś, nie wycyrklowałeś i przywaliłeś w – dajmy na to – parapet, sedes lub w Pałac Kultury. A czort cię tam wie… Przecież, gruba świno, ty potrafisz się zgubić w przejściu podziemnym pod Galerią Jurowiecką, rondem Kaponiera (przed przebudową), o przejściu pod rondem Dmowskiego nie wspominamy. Debilizm topograficzny confirmed.

A guzik tam wiecie, wiecie? Wszystko to prawda, co nie zmienia faktu, że nie daję Wam żadnych szans na to, że zgadniecie, skąd wziął się ten krater, o którym się w tej historii rozchodzi. No co? Poddajecie się? Szanuję.

Gdy człowiek był jeszcze piękny i młody – z pierwotnego stanu pozostało zaledwie „i” – tułał się po poznańskich korporacjach. Allegrach, Muszkieterach. Nie był szczęśliwy. Był, ale przez 3 miesiące od otrzymania roboty. Wiecie, jaki jest wtedy hype. Pokonałem konkurencję. Przeszedłem wieloetapową rekrutację. Teraz już będę opływał w dostatki. Mundury się szyją – kaganiec, chomąto i krótka smycz niestety też.

Nie dla mnie taka robota. Ja potrafię zachlać, zniknąć, zakochać się. Nie jest mi obca również masturbacja. W żadnej z tych sytuacji nie chce mi się pracować. A że wyżej wymienione stany powtarzały się nagminnie – nie tylko ten pierwszy – to uznałem, że za chomąto podziękuję. Skamielina korporacyjna nie rozumie dylematów młodego człowieka, dlatego też wyprzedzałem ruchy moich pracodawców i zwalniałem się na własną prośbę. Póki co to jest mecz do jednej bramki: Doro 3 – korporacje 0.

Gdy zwolniłem się z Intermarche, miałem zająć się administracją w „sieci” sklepów polskich w Wielkiej Brytanii. Wyszło to trochę inaczej. Trochę. Długo by opowiadać, ale koniec końców zostałem lotniczą mrówką. A czy kochane dzieci wiedzą, co robi lotnicza mrówka? To, co robią tradycyjne mrówki naziemne. Szmugluje towar, który w miejscu docelowym można sprzedać z zyskiem. A że ze mnie gangster jak z koziej dupy trąba, taki bardziej Rysiek z Klanu, to i cały ten szmugiel był legalny. Legalnie kupiony towar. Zgodnie z polskim prawem wywieziony z kraju i zgodnie z prawem angielskim wwieziony na teren ichniejszego kalifatu. Nie była to broń, narkotyki, waluta czy materiały radioaktywne, były to najzwyklejsze papierosy z akcyzą kupione w Makro – taki był ze mnie gangster. So don’t mess with me.

Wizz vs Ryanair blog Doro

W ciągu roku zrobiłem 138 kursów do kalifatu angielskiego. Można? Można. Wbrew pozorom miałem tak samo ośmiogodzinny dzień pracy jak większość z Was. 06:10 wsiadałem w różową landrynkę. Chwilę po siódmej czasu lokalnego lądowałem w Luton. Zawoziłem towar do hurtownika. Rozliczałem się. Wracałem na lotnisko. Koło 10:00 miałem busa National Express do Stansted. Przed dwunastą byłem na miejscu. 12:30 wsiadałem w żółto-niebieską-białą taksówkę Michaela O’Leary i po 15:00 naszego czasu już piłem piwo na Ławicy. Taksa do domu. Gotowanie. Przychodziła narzeczona, również po ośmiogodzinnym dniu pracy. I sami wiecie… albo może nie. Seksu było mało, bo zmęczenie wielkie. Latałem codziennie, czasami z przerwą na jeden dzień.

Już wiecie skąd wziął się ten krater na ciele, czole pięknego człowieka? Myślę, że nadal nie wiecie, ale teraz to już Wam powiem. Pomnóżcie 138 razy dwa, a otrzymacie ilość wszystkich dwugodzinnych podróży lotniczych, które odbyłem w tym czasie. A teraz wejdźcie ze mną do tego Airbusa A320 (Wizz Air) czy Boeinga B737-800 (Ryanair) i zobaczcie, co robię. Rzucam bagaż, siadam, przypinam się pasami i za 5 minut śpię. Nie da się ukryć, że od pewnego momentu loty stały się dla mnie tak pasjonujące, jak podróż warszawskim metrem z Kabat na Młociny. Dlatego też przyklejałem się do szyby i szedłem nyny. Volume zrobiło swoje i w pewnym momencie od obijania głowy – tam głowy, łeb zakuty masz gruba, parszywa świnio – wyrósł mi w tym miejscu guzik. Tam guzik – jebitnej wielkości button jak się patrzy. A idź pan w pyry. Dobrze, że przy kolejnych lotach nie musiałem płacić za nadbagaż.

Na szczęście po 2-3 miesiącach, gdy przestałem się opierać o szybę i zainwestowałem w podróżną poduszkę, jebaniutki się wchłonął, ale krater pozostał. Urzekła mnie moja historia.

Tyle na dziś. Jak się podobało, kliknijcie „kciukingsa”. Będę wiedział, że mam pisać dalej o „kraterach” i dupie Maryni.

PS: Odnośnie pokera chyba coś powiem, co? Poker is fun 4 everyone. Blasco rozpoczyna swój challenge i będzie starał się udowodnić, że wystarczy tylko chcieć, aby na mikrostawkach zarobić w miesiąc typową pensję w naszym kraju*. Zachęcam Was do śledzenia jego wyzwania na Twitchu.

*Mówimy o realnych płacach, czyli jakieś 2.000 zł netto, a nie o wskaźnikach GUS i 4.508 zł brutto.

Doro
Pasjonat pokera, który chciałby, żeby gra stała się ważniejszą częścią jego życia. Wybrał się w drogę z NL2 do NL100. Czy kiedyś zrealizuje swój cel?