W ostatnim odcinku zapowiedziałem, że nie będę już pisał o polityce. Przynajmniej do końca wakacji. Wakacji szkolnych w Polsce, bo ja na wakacje w tym roku wygospodarowałem dwa dni w tym tygodniu i już jestem po wakacjach.

Toi-Toi od PokerStars

Znam wielu ludzi, którzy organicznie nie znoszą poker roomu z białą gwiazdką. I nie są to tylko kibice Cracovii. Ja staram się być obiektywny i podchodzić do spraw sine ira et studio. Tak też było w przypadku mojego stosunku do PokerStars – nie jestem zawodowym pokerzystą i nie muszę liczyć rejku, gdy robię podsumowanie miesiąca. Ot, czasami sobie pyknę jakiś turniej, innym razem godzinkę poklikam na zoomie. Na rakeback nie liczę.

I nie wypinam się na Starsy, bo każdy wie, że akurat tam zawsze jest najwięcej najlepszych turniejów, całą dobę. Na wszystkich stawkach. W różniste odmiany… pozostałym do Starsów niestety jeszcze daleko pod tym względem. I jeżeli o 3 nad ranem zachce mi się zagrać jakiś turniej turbo z gwarantowana pulą i w formule KO – z pewnością znajdę go na Starsach. Ale z tymi skrzyneczkami to już przegięli.

Dawno temu, po kilku godzinach łupania na zoomie, uzbierało się zawsze kilkaset stars coinów, które potem można było sobie wymienić – a to na bilet do turnieju, a to na koszulkę. Co jakiś czas na gotówkę. Teraz za punkty dostajemy możliwość otwarcia skrzyneczki. A w skrzyneczce cóż na nas czeka? Niewiarygodne! Również punkty. I jakieś zielone gluty, które zbieramy, żeby otworzyć kolejną zasraną skrzyneczkę, w której znowu znajdziemy stars coiny i zielone gluty. I za każdym razem, jak otwieram skrzyneczkę, czuję się, jak coraz większy idiota. Chyba się będę musiał obejść bez starsowych turniejów nad ranem.

Dżizas is ded?

Zagraniczne środowisko pokerowe (bo polskie chyba ma to gdzieś) dyszy z oburzenia. Dyszeć zaczęło, bo jak się tylko WSOP rozpoczął, na miękkich dywanach Rio zaklekotały ostrogi Chrisa Fergusona, zwanego Jezusem. Jezus kolegów po fachu wycyckał przy pomocy poker roomu Full Tilt, którego był współzałożycielem. No, ale jako że Jezusa nie skazano, to chodzi sobie po wolności i gra w poksa. Jak raz po drodze mu było do Las Vegas.

Wystarczyłoby, że się pojawił wśród wycyckanych na ponad 400 zielonych baniek kolegów. Ale – uwaga – on grał i wygrywał. Ferguson, za nic mając nienawistne spojrzenia wycyckanych, keszował sobie jeden turniej za drugim. Było ich zdaje się ze siedemnaście. Siedemnaście razy na tegorocznym WSOP Chris Ferguson meldował się w kasie! A o mały figiel nie wygrał kolejnej bransoletki, ulegając dopiero w heads upie. Kozak.

No, kozak. Żeby było jeszcze śmieszniej, Ferguson jest najpoważniejszym kandydatem do tytułu Gracza Roku. I pewnie go zdobędzie. A dyszący ze złości wycyckani? Dyszą dalej. Zastanawiałem się, czemu tak się dzieje. Wszyscy wkoło „kibicują” Jezusowi, żeby skręcił kark. I jak on w ogóle śmie się ludziom pokazywać! A Jezus – jak to Jezus. Nie schował się w jakiejś norze, nie liczy cudzych dolców, nie hejtuje w necie. Jezus przyszedł bez coltów i wszystkim pokazał – oto jestem, zagrajmy. Kto chce mi wpieprzyć, zapraszam do stołu. I co? I nico. To Ferguson wszystkim wpieprzył. I za to go cenię.

Ziemia obiecana

Tak, dobrze kojarzycie. Będzie o Łodzi, nie o Palestynie. Bo w Łodzi dawno temu odbył się turniej z cyklu Unibet Series of Poker. Na ten turniej miałem wejściówkę, dostaniętą już nie wiem za co od Kasi Davies, ale oddałem bratu. Oczywiście ją zmarnował i odpadł pierwszego dnia. Ja zaś wespół z Jackiem Danielsem (tak, miało już nie być o nim) prowadziliśmy transmisję z tego wydarzenia. TAK! Transmisję! Na żywo! Z kamerami i mikrofonami. Oczywiście nie w TVP tylko w internecie, ale zawsze. Tak się kaszlało w roku 2009! Uwierzycie?

No więc któregoś dnia zadzwonił do mnie kolega Gładysz, że Pawcio dostał rozwolnienia czy czegoś tam, i potrzebny zmiennik do mikrofonu. Ja akurat żadnej pracy się nie boję, więc od razu się zgodziłem. Pojechaliśmy oczywiście jednym samochodem i oczywiście się spóźniliśmy. Wejście na antenę odbyło się z lekkim poślizgiem. Wejście na antenę! Masakra.

Masakra, bo mikrofon nie znosi ciszy. Relacja na żywo z pokerowego turnieju to jakaś kolosalna bzdura, serio. No bo ile razy można powtarzać, że właśnie mamy taki poziom, takie blindy a przy stole numer ileś tam właśnie ktoś odpadł? Że za dwie godziny rusza freeroll dla oglądających relację a hasło podamy za godzinę?

Jak sami wiecie, akcji przy stołach na żywo nie ma cały czas. Zdarza się po prostu. Jak już się zdarzy, to trzeba mieć szczęście, żeby jej nie przegapić – czyli jeden pieprzy do mikrofonu, a drugi lata po sali i szuka akcji. Jak już znajdzie i sobie wszystko zapisze, to można coś ciekawego powiedzieć. No ale to tak raz na pół godziny.

W międzyczasie, a że mikrofon nie znosi ciszy, do mikrofonu się bredzi najróżniejsze androny. Jakieś wspominki, jakieś kawały z brodą… A że ja nie lubię gadać tylko po to, żeby gadać, to co chwilę dostawałem sójkę w bok od JD, żebym zaczął coś mówić. Masakra i męczarnia. W każdym razie przez pierwsze dwa dni. Potem już działo się więcej – wywiady z tymi, którzy odpadli, maksymalnie trzy stoły do obsłużenia, mniej łażenia.

Na całe szczęście dzień turniejowy się w końcu kończy. A po turnieju zabawy barowe. Albo turnieje poboczne. Albo zabawy barowe podczas turniejów pobocznych. We wszystkich tych uciechach brałem udział i muszę Wam powiedzieć, że nie wiecie, co to znaczy prawdziwy kac, kiedy jeszcze trzeba trzymać w pionie nie tylko swoje ciało ale również mikrofon. Zabawy kończyły się nad ranem a relacja ruszała o 14.00. Daliśmy jednak radę – byliśmy młodzi, zdrowi i pełni zapału. Swoją drogą nie mam pojęcia, skąd JD bierze ten zapał, żeby teraz zasuwać po sali w Ołomuńcu…

Dla porządku – turniej wygrał Żelik, który w heads upie pokonał Milusa. Trzeci był Charli z Białegostoku, który wejściówkę do turnieju zdaje się dostał w prezencie i w ogóle miał nie grać. Ósmy był Wiśnia. Zagrał też Przemek Saleta i pewnie dlatego kilka zdjęć z tego turnieju znalazło się w sportowym dziale Super Expressu (na tym zdjęciu mnie widać bez głowy)

Do następnego razu.

P.S. Wiem, że i tak tego nie czytacie, bo każdy śledzi relację z Ołomuńca :)

Blasco
Dziennikarz, archeolog, pokerowy amator ale zawzięty. W branży od ponad 20 lat. Finalista olimpiady polonistycznej, który do dzisiaj nie wie, gdzie powinien stać przecinek. Futbol to Maradona; muzyka - Depeche Mode. Troje dzieci.