christmasdestroyed

Zanim ktoś krzyknie „było!” albo „powtarzasz się, nie umiesz napisać nic nowego to odgrzewasz stare”, tudzież nieśmiertelne „skończyłeś się śmieciu”, to uspokajam: tak, skończyłem się. Tak, tekst jest stary. Ale jest też warty odgrzebania, bo jest trochę zapomniany, a do tej pory roku przecież idealny. Więc jako ten maleńki dodatkowy prezent znaleziony następnego dnia pod choinką ofiarowuję Wam ten oto poradnik. Dodatkowo, sam mam okazję powspominać te piękne świąteczne powroty… których tak właściwie nie pamiętam ze względu na swój stan, więc nie bardzo mam co wspominać, więc to zdanie jest bez sensu, ale płacą mi od słowa, więc napisałem cokolwiek. W każdym razie, w tym roku zgodnie z obietnicą święta bez ekscesów i jedyną goryczą w moim gardle będzie jedynie przełknięta z żalu łezka. Miłej lektury!

Tekst właściwy (poprawiony – od kiedy nie piję nie robię literówek; przypadek?):

Noł hał, czyli jak zniszczyć świąteczną sielankę w domu pełnym ciepła i rodzinnych uczuć oraz plastikowych ozdób, które idealnie pasują do sztucznej atmosfery. Po odtrąbieniu łamania opłatkiem, złożeniu wszystkim standardowych formułek i nażarciu się do nieprzytomności można ruszyć w tak zwane miasto. Dla kamuflażu świąteczną alkoturystykę młodzież zwykła nazywać „pasterką” i już tylko starsze pokolenie kojarzy tę uroczystość z szeroko pojętymi czynnościami religijnymi. Świąteczny podkład w postaci rybno-węglowodanowanej może wyglądać różnie, wszystko zależy od poziomu snobizmu jaki chcemy zaprezentować.

Dla pokazania bogactwa można zamiast karpia wrzucić na stół inne ryby – w tym sezonie modny jest łosoś (koniecznie z dopiskiem „norweski” obok loga znanej sieci dyskontów) oraz hit wśród chcących pokazać bogactwo poker pr0 – sushi, jak również zaszaleć z wariancjami świątecznych specjałów. Karp podany w wersji słodko-kwaśnej, pierogi z makrelą czy wreszcie śledź na słodko z mandarynkami na pewno przekonają rodzinę o naszym statusie. Ewentualnie, jeżeli naprawdę chcemy wywrzeć wrażenie na gościach, zamiast tradycyjnego siana pod obrus upychamy faktury. Jeżeli nie dysponujemy rachunkiem za świąteczne specjały kupione w hurtowej ilości w „Makro”, to musimy posilić się opcją dla upartego i wrzucić faktury za prezenty, koniecznie cenami w dół, tak żeby były widoczne kwoty. Dobry snobistyczny efekt może też dać wynajęcie aktora, który odegra rolę zbłąkanego wędrowca, którego naturalnie ugościmy podając obcemu facetowi najdroższe sztućce do ręki. Dla nieco biedniejszych, a chcących i tak wywrzeć wrażenie – bierzemy autentycznego bezdomnego, niestety na własne ryzyko. Minusem jest również to, że nie dają faktur. Opcja dla singli – ubrana (bądź nie) pod okoliczność prostytutka. Trzeba tylko pamiętać, że nie można przesadzać z kolacją, bo licznik bije z każdą minutą. Z tym, że chociaż na prezencie zaoszczędzimy.

Wracając do meritum – na „pasterkę” możemy uderzyć do dowolnego lokalu, który akurat w mieście jest na topie, z tym, że trzeba szybko zająć miejsca, bo już na mieście okazuje się, że nie tylko my mamy plany hucznego uczczenia urodzin Naszego Pana. Po zajęciu miejsca (koniecznie należy zapytać obsługi i skórzane sofy i użyć słowa „loża” w zdaniu, wrzucając przy okazji mimochodem coś o znajomych z zagramanicy) należy wybrać alkohol – okazja jest wyjątkowa i należy skłonić się raczej w kierunku kolorowego (tfu!), obowiązkowo drogiego argumentując swój wybór powiedzeniem donośnie „bo mnie stać”, zaznaczając przy tym, że co weekend pijemy właśnie Dżeka Danielsa, bo osiągamy dobre wyniki finansowe w naszej przydomowej firmie. Po raz kolejny – dla niedowiarków nosimy zwinięte w portfelu ostatnie faktury. Jeżeli pracujemy na etat, już w listopadzie musimy się upomnieć o to, żeby grudniową wypłatę dostać w formie czeku. Dla miłujących tradycję smutna informacja – picie wódki jest zasadniczo passe; chyba że wniosek ten zostanie przyjęty przez aklamację. Jednak w pewnych kręgach uchodzi to za brak ogłady towarzyskiej i możemy wpędzić się w niezręczne sytuacje. Chyba że wybierzemy naprawdę drogą wódkę. W zależności od klasy lokalu możemy zakąsić różnymi specjałami: od orzeszków (odpadają), chipsów (jeżeli nie są to produkty z grubokrojonych naturalnych ziemniaków z Antyli Holenderskich przyprawione papryką piri-piri i okadzone delikatnym zapachem świeżo rwanego kopru, to po raz kolejny narażamy się na ostracyzm towarzyski), przez przygotowane w lokalu fastfudy, które niekoniecznie muszą pasować do drogich alkoholi, kończąc oczywiście na zagajeniu obsługi i możliwość załatwienia zewnętrznego cateringu – naturalnie na nasz koszt (o wzięciu faktury nie muszę przypominać, mam nadzieję).

Kiedy już poczujemy, że biesiada zaczyna nam uderzać do głowy, możemy zbierać się powoli w kierunku domu. Dla pewności pijemy jeszcze dwie kolejki na wyjście, w końcu nie chcemy wytrzeźwieć po drodze. Na stolik niedbale rzucamy plik banknotów (w nominałach powyżej 50) dodając „reszty nie trzeba” i zaczynamy dumny pochód w kierunku domu w małym mieście. Dla młodych, wykształconych z wielkich ośrodków – koniecznie taksówka, najlepiej złapana pod lokalem, bo każdy wie, że „dzwonione” są tańsze. Powrót do domu jest kluczowym elementem rujnowania świątecznej atmosfery.

Jeżeli mieszkamy w bloku, staramy się obudzić sąsiadów z mieszkań po drodze za pomocą domofonu (opcja dla nieśmiałych) albo pukania do skutku (ryzyko pobicia) argumentując swoją późną wizytę chęcią złożenia życzeń i świątecznego pojednania. Dla pewności z kieszeni powinna nam jeszcze wystawać butelka alkoholu po jednej stronie, a po drugiej w miarę możliwości powinien tam być rachunek za tę butelkę. Dla prawdziwie bogatych, mieszkających w domach jednorodzinnych konieczne jest zaakcentowanie swojej obecności w inny sposób: od głośnych krzyków w marszu przez swoją ulicę, przez obudzenie psów sąsiadów, a dla kreatywnych interakcje z otoczeniem – baseny, klomby, garaże czy nawet szyby przy użyciu odpowiedniej siły woli dosadnie zaakcentują nasz powrót. Buty koniecznie ściągamy już w środku, bez siadania, próbując utrzymać równowagę. Naturalnie staramy się również obudzić wszystkich domowników i próbujemy się w miarę swoich zdolności werbalno-oratorskich (odwrotnie proporcjonalnych do ilości wypitego alkoholu) zrelacjonować swój wieczór. W zależności od indywidualnych potrzeb można jeszcze spróbować przygotować sobie jakiś drobny posiłek na wieczór, oczywiście pamiętając o liczeniu kalorii. Generalnie im więcej zrobimy zamieszania w kuchni i im bardziej wymyślna nasza potrawa tym lepiej. Prysznic również jest opcją, jednak problemem wobec naszego stanu jest utrzymanie w nim równowagi. Po znalezieniu drogi do swojego miejsca spoczynku należy jeszcze na koniec zrobić awanturę domagając się stanowczo kompletu świeżej pościeli, żądając przy tym oczywiście faktur.

Rano możemy się spakować i wyjechać na długo. Na bardzo długo.