Kilka dni temu ćwierkał na ten temat Jack Daniels. Dziś widzę, że za oceanem zaćwierkał również Joe Ingram. Zaćwierkam, a właściwie napiszę coś na ten temat więcej, i ja, gdyż również jestem zdania, iż pokerowa społeczność zasługuje na serial rzetelnie opisujący naszą branżę.
Patrzcie, jak się wszystko pozmieniało. Gdybyśmy taką samą dyskusję przeprowadzili kilka miesięcy temu, nikt na temat serialu by się słowem nie zająknął. Nikt w ogóle nie pomyślałby, że takie coś jest możliwe. Przeciętna osoba mniej lub bardziej związana z branżą zagajona o temat sfilmowania pokerowego świata od środka oparłaby swoją odpowiedź o jeden, gdyby akcja działa się w USA, i o dwa, jeśli w Polsce, obowiązkowe punkty:
Punkt 1. Potrzeba nam filmu z dobrym scenariuszem, z wyrazistymi postaciami; taki film już kiedyś powstał, nosi tytuł „Rounders”. Jako branża czekamy już kilkanaście lat na to, żeby powstał sequel. Pewnie się nie doczekamy, bo producent „jedynki” siedzi w pierdlu za swoje nieautoryzowane seksualne podboje, ale pomarzyć można.
Punkt 2. Ojejku, jak bardzo cierpimy przez to, że w czasach zatęchłej komuny Sylwester Chęciński nakręcił film „Wielki Szu”. To bardzo dobry film, tylko że ukazuje nasze środowisko niestety od najgorszej strony. Przez ten film nie ma dobrego klimatu dla rozwoju pokera w Polsce, bo społeczeństwo ma nas za oszustów, kanciarzy i moralne dno. A poker to w ogóle jest to samo co ruletka.
Pokręcona ta optyka
W sumie to nie wiem, czemu „Rounders” ma właściwie tylko dobrą prasę, a „Wielki Szu” tylko złą. Słyszałem dziesiątki głosów na temat tego, że film zza Wielkiej Wody odpowiada za wprowadzenie kogoś w tematykę pokera, za zaszczepienie pokerowego bakcyla, a o „Wielkim Szu” mówi się, że do gry tylko zniechęca, a obraz pokera całkowicie wypacza. To trochę dziwne, może nawet niesprawiedliwe, bo przecież reżyser John Dahl w dużej mierze też pokazuje w tym obrazie środowisko wysoce zdegenerowane i świat pełen nie do końca bezpiecznych miejsc, w których aż roi się od typów spod ciemnej gwiazdy.
Najjaśniejszym punktem tego świata zdaje się być Mike McDermott. Z kolei on też ma swoje za uszami, bo to ten sam bohater, który dzięki swojej chorej ambicji popada w poważne finansowe tarapaty. Ten sam, który w konsekwencji pokerowych długów – nie tylko swoich – musi stoczyć walkę o życie w pojedynku w karty z bossem lokalnego świata przestępczego. I w końcu ten sam, który po ujściu cało z tego starcia rzuca wszystko, łącznie ze swoją dziewczyną, i wyrusza do Las Vegas, żeby dalej grać w karty. Pogoń za marzeniami, to coś pięknego i romantycznego, ale już wypięcie się na bliską osobę jest sprawą moralnie dyskusyjną.
Czy można nakręcić rzetelny, a przy tym pozytywny obraz o pokerze?
Po emisji serialu „Queen’s Gambit”, o którym nawet sam arcymistrz Hikaru Nakamura (v-ce mistrz świata; 5-krotny mistrz szachowy USA) mówi, że bardzo dobrze pokazuje środowisko szachowe tamtych lat, jako pokerzyści zaczęliśmy nieśmiało marzyć już nie o sequelu jakiegoś tam filmu o hazardzistach, ale o od razu o serialu pokazującym narodziny i przebieg wielkiej pokerowej kariery. Jak widać platforma Netflix bardzo nas w tych naszych marzeniach ośmieliła.
Jeśli włodarze tej platformy chcieliby zarobić kolejne miliony, mogą to zrobić w trymiga. Nie mam żadnych wątpliwości, że koleje życia Stu Ungara to właściwie gotowy scenariusz na film czy serial. W tym obrazie byłoby wszystko: geniusz, słabości, demony i uzależnienia, wielkie sukcesy przeplatane upadkami i tragiczny finał z bardzo wyrazistą i przejmującą sceną końcową w jednym z moteli w Las Vegas. Nie dziękujcie.
Poza Ungarem jest tylko jeden kandydat
Jako branża zdecydowanie nie potrzebujemy kolejnego obrazu, który ukazywałby pokera wyłącznie z minionej epoki. Osobiście marzy mi się film, który pokazałby, czym jest współczesny poker, a jeśli mogę pofantazjować i pokusić się o podanie pomysłu na serial, to wykorzystując większe pole do działania, pokazałbym, czym poker był i jaką drogę przeszliśmy, żeby znaleźć się w punkcie, w którym obecnie jesteśmy.
Również i w tym przypadku nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że fabularyzowana historia życia Mike Sextona albo osoby fikcyjnej, ale wzorowanej na tym pokerzyście, byłaby strzałem w dziesiątkę. Sexton wiedział o wszystkich blaskach i cieniach amerykańskiej sceny w erze, nazwijmy ją, Doyla Brunsona; następnie przeżył erę rozkwitu i pokerowego boomu zapoczątkowanego przez Chrisa Moneymakera; przeżył też „Czarny Piątek” i przez niemal dekadę od tego pamiętnego wydarzenia kontynuował swoją misję, bo chyba tak to mogę ująć, popularyzowania pokera, którą zakończyła dopiero jego śmierć.
Fantastyczne w tym wszystkim jest to, że osoba Sextona spina erę starożytną z erą nowożytną pokera, bo to dałoby scenarzystom szeroko otwartą furtkę do tego, żeby pokazać drogę, którą przeszedł w tym czasie poker oraz sam bohater. W tak obszernym rezerwuarze, jakim było życie Mike’a Sextona, Netflix znalazłby historie piękne, chwytające za serce, ale też bardzo kontrowersyjne, a branża ostatecznie miałaby piękną laurkę ukazującą to, jak było kiedyś, jak jest teraz, i z jakimi problemami obecnie się zmagamy.
To co piszemy do Joeya Ingrama, żeby zajął się crowdfundingiem?
We need to come up with the poker version of Queens Gambit on Netflix ????
— Joey Ingram #passion (@Joeingram1) November 20, 2020