Koniec roku jest takim czasem, kiedy człowiek szuka podsumowań, prawidłowości, dostrzega błędy, a jeżeli nie ma problemów życiowych to najzwyczajniej w świecie szuka dziury w całym. Miałem zaplanowany zupełine inny wpis, ale ostatnie wydarzenia skłoniły mnie do małej zmiany w kalendarzu. Otóż urządziliśmy sobie z kolegami wigilię – to znaczy może nie do końca chodziło o potrawy, o opłatek i co tam się jeszcze mogło z wigilią kojarzyć, ale… no, domyślacie się jak to się skończyło jak czterach chłopa się spotyka na mieście, a najbliższa biblioteka jest zamknięta.
Wieczór barwny, rozmowy miłe, naprawdę cudowni ludzie, a i alkoholu nikt za bardzo nie odmawiał i skończyło się… Cóż, brak tutaj odpowiedniego słowa, ale mój udział w wieczorze zakończył się tym, że mój serdeczny przyjaciel Morten Olsen siłą wsadził mnie do taksówki, po tym jak wyprosili nas z jakiegoś lokalu za to, że dwóch panów nie było godnymi kompanami do dyskusji dla obsługi lokalu (nie jest to powód do chwały, ale byłem jednym z tych dwóch panów). Wszystko fajne, ale na następny dzień człowiek się szczerze zastanawia – no dobrze, ale co z tego wynika? Jestem entuzjastą rozmów po alkoholu i w ogóle „robienia rzeczy” po alkoholu, bo świat z wprowadzonym elementem baśniowym jest po prostu piękniejszy, ale…
Kiedyś przeczytałem takie całkiem mądre zdanie, że w całym rytuale picia alkoholu kac jest najbardziej oczyszczającą i moralnie słuszną fazą, bo człowiek cierpi, a jak cierpi to po pierwsze jest szlachetny, a po drugie ma czas (bardzo dużo czasu w moim wypadku) na przemyślenie pewnych spraw. I o ile zawsze na mocniejszym „dniu po” zdarzają się myśl „ile ja mam lat, nie doprowadzę się już do takiego stanu”, to tym razem chyba organizm się zbuntował. O godzinie 20:00 następnego dnia (!) rzeczony organizm odrzucił przeszczep w postaci zupy pomidorowej i tak w pozycji klęczącej w łazience miałem okazję pomyśleć nad swoim życiem nieco więcej niż zazwyczaj.
Zdychając już w łóżku nie bardzo miałem pomysł co ze sobą zrobić i tak sobie oglądałem wszystkie turnieje z serii EPT z tego roku i… na poważnie się wkurwiłem. Na siebie. Zrozumiałem jak dużo czasu zmarnowałem (z tego czy innego względu, ale jednak) w tym roku i gdzie mogłem/powinienem być, a gdzie jestem teraz. Ile czasu mogłem poświęcić na rzeczy przynoszące korzyści w JAKIKOLWIEK sposób zamiast po prostu go marnować.
Wiem, że koniec roku to taki typooooowyyyy czas do składania obietnic poprawy, robienia postanowień, ale przedwczorajszy dzień zadziałał trochę jak katharsis. Mam wielką ochotę wreszcie wziąć się za ogarnięcie kilku spraw i może zwyczajnie w świecie zacząć grać więcej? Czasem jak patrzę ile rąk w ciągu miesiąca rozegrałem, to chce mi się płakać. Jestem leniem. Taki troszkę „zdolny, ale leniwy”, ale nawet w pokerze, wbrew temu co myślicie, nie ma dróg na skróty. Można urwać na początku grubą kasę, przyfarcić w jednym turnieju, dwóch, ale to się wyrówna. Spotkałem dosłownie kilku pokerzystów, którzy po wielkim wyniku albo skoku nie sądziliby, że nie są mistrzami świata. Każdemu z nas kiedyś odwaliło, bądź odwali i dopiero po jakimś czasie zrozumie, że tak jak w każdej dziedzinie należy ciężko pracować.
Nie wiem na ile mi starczy zapału, ale kiedy tak zdychałem sobie w łóżku i patrzyłem jakie klapeczki rzucają żetonami na tym EPT, to sobie pomyślałem, że stać mnie na trochę więcej. Nie będę się wymądrzał czego to nie chcę osiągnąć, co mogę, co powinienem, bo generalnie nie mam szacunku do wszelkiej maści postanowień noworocznych i innych tego typu bzdur. Po prostu chciałbym spiąć dupę i wreszcie zrobić coś sensownego.
Nie obiecujcie sobie, że zrobicie to czy tamto. Po prostu dajcie sobie szansę na osiągnięcie sukcesu. Ja już przekroczyłem granicę, kiedy denerwuję się na samego siebie jak zmarnuję dzień albo za długo śpię. Dalej może być już tylko lepiej… Nie?
P.S. Byłbym zapomniał (a właściwie zapomniałem w pierwszej wersji tekstu, stąd te to postscriptum) – nie rzucam słów na wiatr i akcję ogarniania zaczynam… już, teraz! Dzięki współpracy z PokerGround udaje mi się wdrożyć coraz więcej inicjatyw okołopokerowych. Co prawda jeszcze nie doczekałem się publikacji wywiadu („się montuje” słyszę co tydzień :D), ale już podczas przerwy świątecznej biorę się za tłumaczenie pierwszej (i mam nadzieję nie ostatniej, szczególnie za tę szpilkę o zbyt długim montażu) książki, a już w nowym roku prawdopodobnie czeka mnie trochę więcej zabawy z kamerą.