Odpowiadając szczerze na pytanie postawione przez siebie w tytule musiałbym wyznać, że zapewne jedno wielkie NIC. Bushido to bowiem niepisany kodeks samurajów. Zasady oparte na buddyzmie, filozofii zen oraz religii shinto. Nakazuje on wojownikom honor, sprawiedliwość i poszanowanie przeciwnika. Set na seta to natomiast jedna z najbardziej denerwujących sytuacji w pokerze, która sprawia, że mamy ochotę trzepnąć rywala stołem. Jest jednak pewna paralela, która łączy obie te rzeczy. Dzisiaj bliżej właśnie o tym.

Według Bushido „prawość samuraja jest siłą wejścia bez wahania na drogę, którą wskazuje rozum, która każe umrzeć, gdy trzeba umrzeć, uderzyć, gdy trzeba uderzyć”.

Nie żebym wiedzę na ten temat miał na zawołanie w głowie. Wujek Google znacznie ułatwia życie nie tylko leniwym maturzystom. Mnie „Bushido” przywodzi bowiem na myśl głównie tytuł pewnej gry, jeszcze z czasów pierwszego PlayStation. Jeśli mnie pamięć nie myli (a nie myli) było to Bushido Blade, gra z rodzaju fighterów, czyli jak to się swojsko u nas tłumaczy „mordobić”, w której „prało się” przeciwnika po kolokwialnym „ryju” samurajskim mieczem.

Co tak wyjątkowego odróżniało tamten tytuł od, dajmy na to Street Fightera czy Soul Calibura? Ano to, że w normalnej grze tego rodzaju mamy pasek energii i w miarę wymiany ciosów z rywalem tracimy jego fragmenty. W BB nic takiego nie przyszło deweloperom do głowy. Ich zamierzeniem był bowiem realizm. W walkach na miecze przysłowiowa „piłka” jest raczej krótka. Jeden „strzał” i jak to mówią „po ptakach”. Tu było tak samo.

Ideał gra, ktoś zakrzyknie. No niby tak, ale nie całkiem. Niezupełnie. Właściciel to nie. NIE! 100 kilometrów od ideału (#$@!), bo zgarnąć śmiertelny strzał ostrym kawałem blachy można było przez zupełny przypadek. Ni z gruchy ni z pietruchy… Przynajmniej tak wspominam tamte walki dziś. Żmudne gonienie za oponentem i próby trafienia go, oraz irytujące sytuacje, gdy to on strzałem znikąd trafiał nas. (Jeszcze gorzej było, gdy trafił w nogi… Człowiek słaniał się jak ta ofiara po podłodze, na kolanach (short stack) i wkurzony czekał na wyrok).

Czemu o tym piszę? Wydaje mi się, że w pokerze jest podobnie. Przynajmniej jeśli o sety chodzi. Robimy swoje i walczymy dzielnie, ale czasem sesja sprowadza się właśnie do takich celnych cięć, nierzadko losowych, podyktowanych wariancją, na którą nie mamy wpływu. Czy wobec tego mamy płakać i marudzić jaki to los niesprawiedliwy? (Tu właśnie świtają mi w głowie mądre słowa skośnookich braci ze śmiesznymi nazwiskami). Na pewno nie! Moim skromnym zdaniem (i koledzy z katanami za pazuchą zapewne przyklasnęli by temu ochoczo) powinniśmy znosić takie sytuacje godnie. Jęczenie jeszcze nikomu nie pomogło, a świadomość tego, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu owszem, może pomóc w osiągnięciu wyższego, mentalnego poziomu opanowania sztuki zwanej grą w pokera. Tak przynajmniej mówi mój wewnętrzny głos. Mentor dzielący ze mną mądrości kodeksu pokerzysty, który nie chce zwariować. Sety ścierają się często, to normalne. Człowiek jednak zawsze pamięta te, kiedy miał niższą parę na ręce. Wygranych mamy jednak w long termie tyle samo, tylko czasem nawet nie wiemy, że rywal miał niższego seta i ostro nas wyklinał.

Powolutku kończąc zostawię Was jeszcze z dwoma cytatami. Pierwszy, taki trochę przypominający o nieuchronnie, choć krótkoterminowo losowej naturze naszej ulubionej gry: „Co rano, co wieczór myśl o śmierci (downswingu), miej jej (jego) nieustanną świadomość. Tylko wtedy bushido (poker) da ci wolność i do końca życia będziesz mógł niezawodnie i bez uchybień wypełnić swoją służbę (trzaskać dolary przez decyzje poprawne swe)”. A pisał tak niejaki Jocho Yamamoto w „Hagakure”.

I to chyba na tyle dzisiaj. Ponownie przepraszam za błędy merytoryczne czy też interpunkcyjne. Naczelny walczy ze mną ostro, ale ja też mam w sobie duszę wojownika. Pamiętajcie, że artykuły mojego autorstwa to raczej luźne przemyślenia niż jakieś konkretne strategiczne czy psychologiczne rady (uczyłem kiedyś na pół etatu angielskiego w szkole, więc co ja mogę w zakresie psychologii… Chyba tylko na korytarzu dzieciom mówić, żeby się nie biły).

PS: Przypominam też o konkursie z ubiegłego tygodnia. Upominki czekają, a zgłoszeń nie ma tak znowu wiele, więc i szanse spore. Ślijcie zdjęcia swoich poker roomów. Jest jeszcze kilka dni do końca zabawy (15.XII). Nie musi być od razu jak w Bobby’s Room w Bellagio. Wystarczy trochę się postarać. Czasem nie trzeba nic więcej.

PPS: I już definitywnie na koniec, ostatnia mądrość z dalekiego wschodu: „Skoro staliśmy się lepsi niż wczoraj, od jutra zacznijmy się doskonalić; przez całe życie, dzień po dniu, trzeba dążyć do perfekcji. To też nie kończy się nigdy”. (…ponownie, „Hakagure„.)

baner maksymalny rakeback

ŹRÓDŁOWesker's Diary
Wesker
Nauczyciel, tłumacz, dziennikarz, mąż, świeżo upieczony ojciec i amator pokera. W wolnej chwili lubię powędrować korytarzami tworzonymi w wyobraźni Stephena Kinga. Nie pogardzę także dobrą grą jeśli dać mi jakiegoś pada w ręce. Muzycznie zatrzymany w latach 90-tych.