Jonathan Little jest dwukrotnym mistrzem World Poker Tour oraz zdobywcą tytułu Gracza Roku WPT (szósty sezon). Pochodzący z Pensacoli mieszkaniec Florydy ma na swoim koncie z turniejów na żywo wygrane ponad 6 milionów dolarów, plus wiele milionów więcej zdobyte na stołach w sieci.

Little w ciągu minionej dekady udowodnił nie raz, że jest jednym z najciężej pracujących zawodników. Kiedy nie gra na wyjazdach i nie streamuje swoich gier, spotkać go można w Nowym Jorku, gdzie mieszka z żoną i synem. Na co dzień nagrywa filmy szkoleniowe, analizuje rozdania, tworzy webinary i uczy prywatnie pokerzystów. Jest autorem wielu książek pokerowych, a jego najnowsza publikacja to Mastering Small Stakes No-Limit Hold’em: Strategies to Consistenly Beat Small Stakes Tournaments and Cash Games. Wszystko nad czym Little ostatnio pracuje obejrzeć można na jego stronie.

– CardPlayer: Znajdujemy się niedaleko centrum Las Vegas, gdzie przyjeżdżasz co roku na World Series. Czy po tylu latach jest to dla Ciebie nadal tak ekscytujące, jak za pierwszym razem, gdy wszedłeś do kasyna Rio?


– Jonathan Little: Zawsze jest pełno emocji, choć to już mój jedenasty rok tutaj. Ostatnio staram się grać mniej, więc tym bardziej doceniam chwile, które spędzam przy stole. Jeszcze 2 lata temu grałem na wyjazdach jakieś 2-3 tygodnie w miesiącu. Teraz staram się spędzać więcej czasu z rodziną, więc „w drodze” jestem tylko około tygodnia na miesiąc. Tym więcej radości czerpię z tych pokerowych chwil, tylko dla mnie.

– CP: Dzisiaj jesteś znany jako pokerowy autorytet, a jak wyglądało Twoje życie, gdy byłeś dzieckiem i świat pokera nie był Ci jeszcze znany?

– JL: Głównie chodziłem do szkoły. W końcu wszystkie dzieciaki to robią. Grywałem też sporo w Magic the Gathering. Zdarza mi się to nawet teraz. Ostatnio na festiwalu wygrałem 80% swoich gier, więc to niezły wynik, ale trochę dopisało mi szczęście. Co jeszcze? Lubiłem baseball, a w średniej szkole grałem w szachy i na trąbce; byłem w tym całkiem niezły (śmiech).

– CP: Sporo tego. Sporty, gry komputerowe i muzyka. Miałeś chyba sporo kolegów ze względu na wszystkie te zainteresowania?

– JL: Nie miałem żadnych szczególnych. Sporo kolegów i bardzo niewielu bliskich przyjaciół. Teraz jest inaczej, głównie ze względu na pokera. Uczę gry sporo osób i z wieloma z nich się zaprzyjaźniłem. W pokerze ludzie zazwyczaj akceptują nas bez wyjątków, bo łączy nas gra.

– CP: Byłeś jednak chyba wszechstronnie utalentowany?

– JL: Niespecjalnie. Poświęcałem po prostu sporo czasu na daną dyscyplinę i stawałem się dobry. Pół roku lub rok ciężkiego treningu zazwyczaj pozwalało mi osiągnąć umiarkowany sukces na danym polu. Ktoś swego czasu stwierdził, że po 10 tysiącach godzin stajemy się ekspertami w danej dziedzinie. Osobiście uważam, że nie trzeba aż tyle, ale spory wkład pracy procentuje i z czasem możemy stać się naprawdę dobrzy w tym co regularnie ćwiczymy.

– CP: Kiedy poker pojawił się w Twoim życiu?

– JL: To było zaraz po okresie gry w Magic the Gathering. Miałem wtedy jakieś 17 lat i jeździłem często na turnieje z rodzicami; takie rozgrywane w miejscowych sklepach z komiksami. Pewnego dnia ktoś zaproponował, abyśmy zagrali po turnieju w pokera. Wpisowe wynosiło 10 kart wartych każda po 10 centów, czyli jeden dolar. Zwycięzca miał zgarnąć wszystkie karty. Po kilku takich eventach zauważyłem, że cały czas wygrywają te same 2-3 osoby. Uznałem więc, że skoro nauczyłem się gry w szachy i MTG, to i poker nie będzie trudny. Zdobyłem kilka książek i przeczytałem je wszystkie. Pierwszą pozycją była chyba publikacja „Zaawansowane koncepcje w Limit Hold’em”. Nie pomogła mi ona wprawdzie w NL, ale kiedy później zacząłem grać w sieci, właśnie w gry z limitem, to strategie tam opisane bardzo ułatwiły mi start. Wpłaciłem 50 dolarów i nigdy nie musiałem robić kolejnego depozytu, pomimo kiepskiego zarządzania bankrollem.

– CP: Zdominowałeś więc grę w lokalnym sklepie z komiksami. Co było potem?

– JL: Sam zacząłem pracować w jednym z takich miejsc i organizowałem turnieje Magic The Gathering. Dodatkowo studiowałem i pracowałem na lotnisku, gdzie zajmowałem się tankowaniem samolotów. Specjalnie brałem nocne zmiany, aby móc grać w pokera na biurowym komputerze. Pamiętam, że każdego wieczora ściągałem oprogramowanie Party Poker na PC-ta i kasowałem je rano, aby nie zostawiać śladów. Nie było to zbyt etyczne, ale pozwalało mi grać. Później rzuciłem pracę w sklepie z komiksami i zacząłem grać więcej w karty, a mniej w gry komputerowe. Moje zainteresowanie przykuły w tamtym czasie turnieje Sit and Go. Konkurencja nie była trudna, a ja uczyłem się gry regularnie. Niestety nie mogłem czasem dokończyć turnieju, bo ktoś przychodził i chciał, aby mu zatankować paliwo. Zrezygnowałem więc z pracy na lotnisku. Moi rodzice wiedzieli wtedy, że zarabiam na pokerze spore jak na 18-latka pieniądze, więc wspierali mnie, nawet kiedy rzuciłem studia. Co ciekawe miałem stypendium naukowe, ale stwierdziłem, że inżynieria nie jest jednak dla mnie i zająłem się psychologią.

– CP: Czy na tym kierunku radziłeś sobie lepiej?

– JL: Zajęcia nie były tak trudne. Na którychś wykładach dawali nam nawet komputery, więc korzystałem z okazji i grałem w pokera. Po dwóch godzinach monotonnego wywodu profesora, ja miałem już ugrane 20.000$. Po wykładzie wszyscy poszli na kolejne lekcje, a ja siedziałem dalej. Niestety podczas lata ludzie z moim stypendium musieli chodzić na dodatkowe zajęcia; pewnie po to, aby nauczyciele mieli co robić w tym czasie i na jednym z testów dostałem 0 punktów. Kompletnie się nie uczyłem, tylko grałem. Tak zakończyła się moja kariera na psychologii.

– CP: Ile pieniędzy miałeś na koncie pokerowym, kiedy rzuciłeś studia na dobre? Na co je wydawałeś, skoro mieszkałeś z rodzicami i nie miałeś większych wydatków?

– JL: Jakoś ponad 200.000$. Sęk w tym, że nie miałem potrzeb, więc wypłacałem może z 500$ co miesiąc. Moją pracą wtedy stało się powiększanie bankrolla i tylko na tym mi zależało. W końcu kupiłem sobie dom, co było niezłym dokonaniem jak na 18-latka. Rodzice zawsze uczyli mnie, że najważniejsze jest mieć swoje własne cztery kąty, więc tak też zrobiłem.

– CP: Czy do gry podchodzisz zawsze bardzo skrupulatnie? Podobno zawsze masz plan na swoją grę.

– JL: Po kupnie domu zostało mi jakieś 60 tysięcy. Wkrótce po tym straciłem jakieś 30, więc chciałem potwierdzić, że nadal potrafię wygrywać. Zszedłem na stawki 10$BI i znowu mozolnie piąłem się po turniejach S&G. Gdy udało mi się uzbierać w ten sposób 100 buy-inów wchodziłem wyżej. Staram się zawsze mieć jasno wyznaczony plan działania, to prawda.

– CP: Czy udało Ci się odbudować bankroll?

– JL: Tak. Wynająłem nawet trenera. Płaciłem mu chyba 500$ za godzinę, ale był bardzo dobry. Miażdżył eventy Sit and Go w tamtym czasie i dzięki niemu zrobiłem spory postęp. Wydałem wprawdzie 10 z 20 posiadanych wtedy tysięcy dolarów, ale inwestycja zwróciła się bardzo szybko.

– CP: Co było dalej?

– JL: Zacząłem grać na żywo, ale nie był to dobry pomysł, bo umiałem grać tylko S&G, a na cashówkach dynamika była inna. Spędziłem bezowocny rok, kiedy zarabiałem na poker roomie około 20 tysięcy miesięcznie (plus 20 z rakebacku) i oddawałem sporą część z tego na stołach live, próbując bezskutecznie odnaleźć swoją strategię.

– CP: Czy myślałeś o tym, aby zrezygnować z pokera w ogóle, albo z gier na żywo?

– JL: Nadal dobrze zarabiałem online, więc nie zamierzałem tego rzucać. Co do gier na żywo miałem pewne sukcesy i nadal próbowałem. W końcu przyszedł przełom na PokerStars Caribbean Adventure w 2007. Udało mi się wygrać tam ponad 317.000$.

– CP: Czym chciałbyś się zajmować, kiedy przejdziesz na emeryturę?

– JL: Miło byłoby być jednym z tych staruszków, którzy nadal mają sporo werwy. Mają po 80 lat, ale zachowują się jakby mieli ledwo 40. Moja rodzina uprawia dużo sportu, więc myślę, że mam całkiem niezłe szanse.

ŹRÓDŁOCard Player
Wesker
Nauczyciel, tłumacz, dziennikarz, mąż, świeżo upieczony ojciec i amator pokera. W wolnej chwili lubię powędrować korytarzami tworzonymi w wyobraźni Stephena Kinga. Nie pogardzę także dobrą grą jeśli dać mi jakiegoś pada w ręce. Muzycznie zatrzymany w latach 90-tych.