Cześć mordy! Planowałem ten wpis na początek kwietnia, ale jak już zdążyłem napisać – lenistwo wzięło górę. O lenistwie wpis ten właśnie będzie.

Zamiast smęcić co właściwie u mnie, gdzie to nie byłem, ile to złego mi się na tym świecie nie stało, przejdę od razu do rzeczy. Blog to takie fajne miejsce, gdzie można pomarudzić, wylać żal na wariancję, ale na to trzeba sobie zasłużyć systematycznym blogowaniem, więc dzisiaj – wyjątkowo! – wyleję kubeł pomyj na siebie.

Otóż – wielkie zaskoczenie – jestem leniem. Pewien mój serdeczny przyjaciel opowiadał mi historię o miejscu pracy swojego ojca. Ojciec ów miał w tymże miejscu pracy lekarza zakładowego, zwanego doktorem Sikorą. Doktor Sikora znany był ze swojego nietypowego podejścia do pacjenta. De mortuis nihil nisi bene, jako że doktorowi jakiś już czas temu jęło się wybrać do krainy wiecznych łowów, tym niemniej chyba nie zszargam Jego dobrego imienia anegdotą. Doktor był to specyficzny, bo kiedyś nawet jednemu pacjentowi powiedział, że może mu wypisać zwolnienia z pracy, ale jak go naprawdę boli, to… może go wyśle do lekarza.

Nie do każdego jednak doktor Sikora podchodził z takim samym lekarskim miłosierdziem. Pewnego razu przyszedł do niego pacjent, który się skarżył – a to tu go boli, a to tu. Doktor Sikora nie był jakimś tam pierwszym lepszym hochsztaplerem i mimo wszystko na fachu się znał, toteż od razu się domyślił, że pacjent ściemnia. Sprytny znachor zaczął więc instruować pacjenta.

-Proszę się położyć na kozetce.

Położył się.

-Proszę teraz założyć nogę na nogę.

Pacjent karnie skrzyżował nogi.

-Dobrze. A teraz ręce pod głowę.

Pacjent już absolutnie zbaraniał, ale polecenie wykonał.

Doktor Sikora popatrzył na swoje dzieło sztuki współczesnej i z uznaniem kiwnął głową. Otworzył drzwi swojego gabinetu i krzyknął na cały korytarz: „Ej, ludzie, patrzcie! Tak wygląda leń!”.

Tyle o lenistwie. Mojego lenistwa nie mam zamiaru kwestionować, ale mam zamiar coś z nim zrobić. Wiadomo, że zazwyczaj na człowieka najlepiej działa nagroda. Ale kiedy ktoś ma tak udane życie jak ja (ha, ha), to jaka nagroda może go motywować? Naturalnie, tak zgnuśniałego człowieka sukcesu, który wieczorami ogląda poroża jeleni oraz podziwia ogień strzelający w jego kominku zmotywować może tylko kara. A cóż działa na ludzką duszę gorzej niż obdarcie kogoś z bogactwa?

Drodzy fani, przyjaciele, wrogowie, uczniowie, kochanki oraz zwierzątka domowe – macie szansę mi pomóc albo mnie jeszcze bardziej uwalić. Zależnie od własnego nastroju możecie mnie połechtać przyjaźnie po brzuszku albo przywalić w ten sam brzuch grubą lagą. W ramach ogarniania proponuję Wam system kar jaki będzie mnie obowiązywał. Każde moje przewinienie będzie warte konkretną sumę, która na koniec maja zostanie przekazana do puli turnieju, w którym będziecie mogli wziąć udział. Czyli za każde moje przewinienie dolary idą do Waszej kieszeni. Czego chcieć więcej? Ja dalej będę gruby, a Wy bogaci.

Proponowany cennik:

-opuszczenie treningu/siłowni w danym dniu – 20,
-skorzystanie z windy – 5,
-picie wódeczki – 25,
-każde żarcie u chińczyka – 10,
-żarcie przed snem (najgorzej) – 10,
-cola i wszelkie inne ścierwo (pozdro Grinder) – 10.

Na dzień dobry dostajecie handicap, bo wczoraj musiałem opuścić trening, czyli już parę zielonych wpada do puli.

Czekam na Wasze propozycje kar i wszelkie pytania dotyczące następnego miesiąca. Mam nadzieję, że pomożecie. :)