Szczęśliwego nowego roku! Że tak banalnie, acz bardzo szczerze, rozpocznę. Jeśli myślicie, że w pierwszym odcinku mojego bloga w 2021. stuleciu od chwili narodzin Chrystusa (takie plotki chodzą) napiszę coś na temat planów na najbliższe 12 miesięcy, jesteście w błędzie. Dziś porozmawiamy sobie o… pokerze i szachach.

Sylwestrów od dawna już nie traktuję w kategorii świąt, momentów przełomowych, chwil, w których – z jakiś niewiadomych przyczyn – zaczynam snuć plany na przyszłość. Może kiedyś tak było, ale teraz – pewnie dlatego, że jestem już zdziadziały – każdy 31 grudnia traktuję bardziej w kategoriach memento mori: Pamiętaj, capie, że od ostatniego sylwestra minęło 12 miesięcy i w tym czasie znacząco przybliżyłeś się do chwili, gdy lekko skacowany pracownik zakładu pogrzebowego zamknie nad tobą wieko. Robienie planów w tym akurat dniu nie ma żadnego sensu; jak ktoś chce coś zmienić coś w swoim życiu, to nie będzie czekał na tę „magiczną” datę, a co najwyżej do najbliższego poniedziałku. O tak, tych lubię najbardziej.

Chciałbym napisać coś „po pokerowemu”, jednak nic specjalnie sensownego nie przychodzi mi do głowy, bo w duszy gra mi zupełnie inna melodia. Może i nie mam nic do powiedzenia w temacie pokera, akurat na ten moment, za to o… szachach mógłbym obecnie pisać bez opamiętania. O szachach? O szachach – a jakże!

„Miłość jak sracka pojawia się znienacka” (górale bagienni)

Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że będę godzinami wpatrywał się w pojedynki arcymistrzów, ale też że sam będę spędzał godziny na przesuwaniu pionów i figur po desce, nie uwierzyłbym. Gdyby ktoś po tym wszystkim dodał jeszcze, że o szachach będę pisał na swoim blogu, kazałbym mu się puknąć w czoło. A jednak – jedno i drugie „proroctwo” właśnie się spełnia.

Wiele miesięcy temu zacząłem regularnie oglądać streamy GM Hikaru Nakamury oraz kanał na YouTube Marianczello Dominoni i, mówiąc kolokwialnie, jakoś poszło. Nawet nie wiem, jak to się stało, że tak szybko między mną a grą królewską zaczęło się iskrzenie. Stało się to na kilka miesięcy przez debiutem serialu „Queen’s Gambit”, czyli w chwili, gdy masa krytyczna, od której miał rozpocząć się szachowy boom, była już niemal uformowana. Po emisji serialu kości zostały rzucone; nastąpiło takie pierd***, które możemy porównać do zwycięstwa Chrisa Moneymakera w Main Evencie WSOP w 2003 roku. Od tej chwili zmieniłem też swoje zdanie w fundamentalnej kwestii: Jeśli zawsze myślałem, że w każdym polskim domu powinny znajdować się książki, talia kart, walizka żetonów, a w ostateczności zestaw do gry w Scrabble, tak teraz myślę, że ten zestaw obowiązkowy koniecznie musi być uzupełniony o szachownicę. I mówię to głosem nieznającym sprzeciwu.

Herbatka z miodem, koc, termofor i szachownica

Od pokera jednak nie uciekniemy, ale pozwolę sobie na wplecenie w tekst tzw. pokerowego międzyczasu, żeby zilustrować przykładem, czym są w tej chwili dla mnie szachy.

Jak grać dalej na PartyPoker?

16 grudnia na PokerGO reaktywowano program High Stakes Poker. Gra jak gra – cudów tam żadnych póki co nie widziałem. Stawki też już nie robią na nikim żadnego wrażenia, bo przez dekadę od chwili emisji oryginalnej serii programu wielokrotnie widzieliśmy już takie zmagania. Moim zdaniem widowisko jest poprawne i nic poza tym. Tak na marginesie to znacznie lepiej bawię się, oglądając kolejny sezon Poker After Dark, a nie HSP. Do tego pierwszego formatu doskonale dobrano line-up: Ben Lamb, Chris Young (był też Antonio Esfandiari, ale szybko storbił), i reszta sympatycznych donków, dla których te pieniądze niewiele znaczą, przez co przy stole panuje luźna atmosfera i dobrze się to ogląda. W HSP mamy ciągłe pier*** JRB, którego po kolejnej butelce wina zupełnie nie będzie dało się już słuchać, niemrawego Toma Dwana, któremu ktoś jakby urwał „złote jaja”, i mówiąc ogólnie, jest tak średnio. Zmierzam do tego, że oglądam te programy, bo jako osoba pisząca o pokerze po prostu muszę to robić, ale nie jest to już takie „święto” jak było to dekadę temu, gdy czekało się na każdy kolejny odcinek.

Jan Krzysztof Duda

Dla porównania – powiedzcie mi, kiedy swój kolejny mecz rozgrywa GM Jan Krzysztof Duda, najwyżej sklasyfikowany polski szachista w rankingu FIDE, a zaplanuję urlop, żeby tylko nie ominąć tego wydarzenia. Czy to nie absurd? Myślę, że trochę tak i zupełnie się tego nie spodziewałem, ale nic nie poradzę na to, że na ten moment ten nowy świat jest dla mnie znacznie bardziej ciekawy, niż to dobrze przeze mnie już zbadane pokerowe bagienko.

Moją obecną fascynację szachami mogę porównać do tego, co jakieś 15 lat temu przeżywałem przy okazji oglądania relacji z WSOP-a na ESPN. Wszystko jest ekscytujące, nawet kolejna zremisowana partia, jeśli nie brakowało w niej finezji i komentarza od specjalisty, który potrafi widzom wskazać na wszelkie subtelności, które obserwować można na szachownicy. Poznaję środowisko, kolejnych mistrzów i arcymistrzów, fantastycznych streamerów i youtuberów szachowych. Zaczynam wgryzać się w relacje – wrogie, neutralne, przyjacielskie – między graczami ze światowego topu. Podoba mi się to, że w szachach na szczyt dochodzą wyłącznie samce alfa. To trochę inaczej niż w pokerze, w którym krótkoterminowe szczęście może wywindować na szczyty, w tym na szczyty popularności, kogoś o bardzo przeciętnych umiejętnościach. W takiej grze jak szachy jest to po prostu niemożliwe.

Zostaw te piony i weź się za zakresy!

Moją radość z obcowania z grą królewską mąci obecnie tylko to, że nowe hobby zabiera mi czas, w którym mógłbym pracować nad poprawą swojej gry w pokera, czy też po prostu czas na grind. Kilka razy mocno się już uśmiechnąłem sam do siebie, gdy po zetknięciu się z jakąś sytuacją na szachownicy, byłem o krok od rozpoczęcia „studiowania” jakiegoś szachowego spota. Po chwili przyszło jednak otrzeźwienie: Daj sobie spokój! Baw się szachami i grą w 100% rekreacyjną. Ciesz się oglądaniem pojedynków arcymistrzów i bądź dumny ze swojego 1.000 na „chesskomie” XD, ale wyżej wała nie próbuj podskakiwać, bo to tylko strata czasu.

No właśnie. Kolejna różnica między szachami a pokerem jest taka, że w naszej dyscyplinie można późno zacząć i do czegoś sensownego dojść, a w szachach, w świecie, w którym kilkulatkowie wykręcają kosmiczne rezultaty i gdzie nikogo nie dziwią już kilkunastoletni arcymistrzowie, straconego czasu nie da się nadrobić. Stąd też moja świadoma decyzja – bez szachowych „tabelek”, po czystą rozrywkę. Żadnej nauki, żadnego studiowania. Samo oglądanie musi wystarczyć.

Tyle na dziś. Dziękuję za to, że dobrnęliście do końca tego nietypowego wpisu. Pewnie od czasu do czasu będę wspominał coś niecoś na temat szachów na swoim blogu, bo to fantastyczna dyscyplina. Lecę oglądać półfinały Airthings Masters. Cholera, i tak już jestem spóźniony. Najlepszego!

Doro
Pasjonat pokera, który chciałby, żeby gra stała się ważniejszą częścią jego życia. Wybrał się w drogę z NL2 do NL100. Czy kiedyś zrealizuje swój cel?