Dzisiejszy wpis na blogu jest ilustracją dwóch zdarzeń, w których popełniłem błąd. To historia o nadmiernym przywiązywaniu się do obserwacji/notatek/oznaczeń graczy i o utracie zdrowego rozsądku na rzecz życzeniowego i wygodnego myślenia.

Chciałem dzisiaj trochę poopowiadać o sytuacji, z jaką zetknąłem się już w czasie swojej pokerowej przygody wielokrotnie; ostatnio kilka dni temu. Grając na RIO, gdzie dostępne są tylko stoły regularne, znalazłem się w rozgrywce przy stole 6-Max. Czterech moich rywali było słabymi regami, a piąty miał być, a przynajmniej takie było założenie, moim VIP-em i sponsorem dzisiejszego wieczora. Od razu powiem, że sprawy potoczyły się odwrotnie niż zakładał to plan, i to ja zasiliłem budżet VIP-a kilkoma wpisowymi.

Jak doszło do odwrócenia ról?

Siadam do stołu i zaczynam obserwować akcję. Od samego początku bardzo aktywny był mój VIP, który otwierał raz za razem: trzy ręce z rzędu, pięć, siedem. O nie, myślę sobie, takiego runa to Ty nie masz, za to masz jedyną w swoim rodzaju okazję do zostania moim najlepszym kumplem. Obserwowałem go dalej, a on w ogóle nie ściągał nogi z gazu. Maniak jak nic.

Warto zauważyć, że dzięki jego agresji nie dochodziło do showdownów, dlatego nie mogłem stwierdzić, jak bardzo crazy w skali pokerowego szaleństwa jest mój cel, a jak już coś udało mi się zobaczyć, to wszystko było całkiem rozsądnie rozegrane. Zbieg okoliczności, tak sobie tylko pomyślałem, maniak jak nic.

Plan działania szybko zakiełkował w mojej głowie: gram z nim na pozycji, 3-betuje go linearnym zakresem i liczę zarobione big blindy. Od początku coś mi jednak się nie zgadzało – mój rywal rozpoczynał od podbicia lub 3-betu każde jedno rozdanie, za to od flopa nie zachowywał się jak typowy maniak. Wyglądało to tak, jakby na rynek wypuszczono robota z niepełnym softem do jego obsługi. Maniakiem to on rzeczywiście był, ale do czasu wyłożenia kart wspólnych. Potem program przestawał działać i gość stawał się całkiem ogarniętym przeciwnikiem. Sęk w tym, że kilka rozdań, lub 2-3 buy-iny, zajęło mi zrozumienie, że mam do czynienia z takim nieszablonowo grającym, ale rozsądnym rywalem.

Jaki morał tej historii i po co w ogóle o niej piszę?

Myślę, że to opowieść ku przestrodze.

Zbytnie przywiązywanie się do łatek, które sami nadajemy naszym rywalom – w pokerowym świecie mają one postać kolorów oznaczających typ gracza – to błąd powszechnie popełniany nie tylko na mikrostawkach, ale w ogóle na każdych stawkach. Zapominamy, że jest to uproszczenie służące za drogowskaz, a nie wyryte w kamieniu zdanie nieomylnej wyroczni. Z takich nazbyt daleko posuniętych uproszczeń rodzą się potem problemy.

Ten gracz dawał mi wszelkie sygnały świadczące o tym, że z jego grą po flopie jest całkiem nieźle. Nie opłacał moich top par ze słabszymi kickerami, a jak już opłacał, to ja już byłem z tyłu. Potrafił przeczekać parę ze słabym kickerem, a następnie ściągnąć ze mnie dwie ulice value. Grał sensownymi sizingami i ogólnie jego game plan wyglądał bardzo solidnie. Gdybym nie widział tego, co wyprawia przed flopem, założyłbym na jego avatar żółtą „koszulkę” rega i odpowiednio zmodyfikowałbym pod niego swój plan gry. Skończyło się na tym, że na spotkanie z jeźdźcem wybrałem się z szabelką – chciałem go maksymalnie exploitować, zastawiałem pułapki – a okazało się, że na polu bitwy pojawił się czołg.

Przesłanka to jeszcze nie jest pewność

Inna historia ku przestrodze, która ostatnio mi się przydarzyła, również związana jest z niewłaściwą oceną sytuacji z mojej strony. Rywal, o którym chcę Wam opowiedzieć, był takim, nazwijmy go, średniakiem. Tu coś wygrał, tu coś oddał – nie robił nic szalonego. W pierwszym akcie zabrałem mu stack z QQ na jego AA. Mieliśmy po 100 BB, do spięcia doszło oczywiście przed flopem, a że nie zwykłem wyrzucać QQ za jedno wpisowe, to żetony trafiły za linię. Cooler, co zrobić. Poszczęściło mi się, że na kole fortuny pojawiła się dama i w ten sposób zakończyła się pierwsza odsłona naszego konfliktu.

Rozdanie później. Broniłem BB ze średnim connectorem w kolorze, a mój rywal otwierał z wczesnej pozycji. Od flopa miałem draw do koloru i czułem, że przeciwnik może być pod wpływem tiltu. Sizingi jego betów na obu streetach były na tyle małe, że dokładałem i zostałem przez los wynagrodzony. Wypaliłem jako pierwszy na riverze za całość stacka, a mój przeciwnik, który miał znów AA, w tym A blokującego mój kolor, pomyślał i sprawdził. Dobrze, że czatu nie ma na RIO, bo pewnie by mi posłał jobów do zatrzęsienia, ale użył tylko kilka razy opcji OMG i emotikonka „rzyg” i przeszliśmy do trzeciego aktu.

Zanim powiem, co się wydarzyło dalej, muszę przyznać się do tego, że sobie nakładłem do głowy, że gość już jest stiltowany na maksa, że zaraz coś odwali, bo za wszelką cenę będzie chciał się odegrać. Podniosłem parę 77 i otworzyłem, a mój rywal zagrał 3-bet. Mogłem spokojnie obejrzeć flopa z ręką z ogromnym potencjałem, ale uznałem, że tilt factor wziął w jego przypadku górę nad zdrowym rozsądkiem, dlatego wjechałem mu za 100 BB i szybko dostałem call od KK. Byłem na siebie wściekły. Na siebie – żeby to było jasne – nie na niego. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio grałem przed flopem za całe wpisowe z 77, a tutaj zagrałem, bo chciałem potwierdzić przyjętą wcześniej tezę, z którą było mi po prostu wygodnie.

Nigdy nie dowiem się, czy to ja miałem pecha, bo stiltowany rywal sprawdziłby mnie tutaj z np. z każdą parą, za to wiem, że tak czy tak to zbyt optymistycznie podszedłem do sprawy. Mogłem podejrzewać mojego rywala o kierowanie się emocjami, i to właściwie tyle. Ubierając to w liczby, mogłem z czystym sumieniem założyć, że tilt factor w jego przypadku to jakieś 10%-15%. Ja założyłem, że 90-100%! Czemu? Przecież tak naprawdę w trakcie tych trzech rozdań mój przeciwnik nie zrobił nic nierozsądnego. To ja popełniłem błąd. Anglicy powiedzieliby, że I overreacted (przesadnie zareagowałem), i musiałbym się z nimi zgodzić.

Podsumowanie

Fundamentem pokerowym notatek jest obserwacja poczynań innych graczy. Rolę zapisków można porównać do roli, którą w życiu nastolatków spełnia pamiętnik – to po prostu miejsce na wpisy mające uchronić od zapomnienia jakieś ważne chwile. Pokerowe notatki robimy z dokładnie tego samego powodu, żeby nie zapomnieć o nietypowym zachowaniu naszych przeciwników i żeby w sytuacji, w której staniemy przed trudną decyzją, móc posiłkować się wiedzą z naszego pamiętnika.

Niestety poczynione obserwacje, czy to spisane, czy tkwiące wyłącznie w naszej głowie, są zaledwie drobnym wycinkiem planu gry naszego konkretnego rywala, stąd też nie powinniśmy im bezgranicznie ufać. Nie powinniśmy też na ich podstawie wyciągać ostatecznych wniosków, i to nie tylko z tego powodu, że dane są szczątkowe, ale również dlatego, że nikt nie zagwarantuje nam, że nasz rywal zachowywać będzie się podobnie w przyszłości. To tylko przypuszczenie, przesłanka, a nie pewność. Stawianie na szali wszystkiego w oparciu o taki trop nie jest najlepszym pomysłem. A już w ogóle nie jest, jeśli w naszym toku rozumowania przeceniamy rolę poczynionych wcześniej obserwacji.

Z pokerowymi obserwacjami jest tak jak z sygnalizacją na skrzyżowaniu. Generalnie ta się nie myli, ale jeśli ruchem steruje policjant, to podążamy za jego wskazaniami, bo dzieje się to tu i teraz, i jest to informacja najbardziej aktualna. Nie kwestionuję sensu robienia notatek i mentalnych obserwacji, wielu rywali ma tendencje do grania w ten sam sposób raz za razem, jednak wyczulam Was na kwestię nadmiernego przeceniania ich wartości oraz na nadinterpretowanie ich znaczenia.

Doro
Pasjonat pokera, który chciałby, żeby gra stała się ważniejszą częścią jego życia. Wybrał się w drogę z NL2 do NL100. Czy kiedyś zrealizuje swój cel?