Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że jeśli gra się tzw. „scared money”, to nie można niczego wygrać, tylko co najwyżej później przegrać. Przerobiłem to wczoraj na własnej skórze i pragnę się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami.

Urodzinowy Sunday Million, z gwarantowaną pulą nagród wynoszącą aż 12.500.000$, z punktu widzenia włodarzy PokerStars nie mógł odbyć się w lepszym momencie. Cały świat, w tym jego pokerowa część, z powodu koronawirusa siedzi w domach w zamknięciu i grinduje do bólu. Ostatnie doniesienia z PokerIndustry PRO mówią, że od momentu wybuchu epidemii w Sieci nastąpiło drastyczne zwiększenie ruchu na stronach. A liczby dotyczące frekwencji są już bliskie zrównania z tymi, jakie branża notowała w 2015 roku.

Piszę o tym właściwie tak na marginesie, głównie po to, żeby pokazać jaki klimat obecnie panuje dla gier online. I właśnie w tym klimacie – gracze pozostający w domu, odcięci od możliwości gry na żywo – wystartował wczoraj urodzinowy Sunday Million. Późna rejestracja (na 10BB) jest jeszcze otwarta, ale śmiało możemy powiedzieć, że zagrało w nim ponad 58.000 unikalnych graczy. Każdy chciał być częścią tego niezwykłego wydarzenia.

Satelity do tego eventu śmigały jak szalone na okrągło. W jednej z nich swój bilet wstępu do gry wygrałem również ja i na zupełnym luzie – tak mi się przynajmniej wydawało – przystąpiłem wczoraj do rywalizacji.

Grać, żeby wygrać, a grać, żeby nie przegrać, to ogromna różnica!

Bardzo szybko okazało się jednak, że gram w bardzo nienaturalny dla siebie sposób. Bez agresji, zupełnie jak bezzębny gad, za to z grubym pancerzem. To nie była gra, to była błagalna modlitwa o zahaczenie się o flop… Szybko przekonałem się, że bardzo pasywna postawa jest biletem w jedną stronę – i nie jest to bilet na finałowy stół, a raczej do szatni, pod prysznic i do domu. Pojechał! Nie wiem, powalczyłem może 7 czy 8 poziomów, aż w końcu mogłem na czacie napisać ulubione francuskie powiedzenie wielu: żi, żi, wupe, czyli wstydu oszczędź.

Tak naprawdę wygrałem tylko dwa rozdania, i to tylko dlatego, że… zagrałem je agresywnie. Raz zagrałem 3-bet z 76s, trafiłem draw do koloru z flopa i po dwóch beczkach rywal odkleił się od puli, a w drugim przypadku w podobnym scenariuszu zagrałem dwie beczki z gutshotem i T8s na ręku – i to też wystarczyło do zgarnięcia puli. Więcej sukcesów, nie licząc zgarnięcia blindów i c-betow za 1/3 wartości puli na jakiś flopach pokroju 449, to raczej nie było.

W moim przypadku to granie „scared money” nie było związane ani z wysokością wpisowego (ja miałem to szczęście załapać się do gry za 4$), ani z zawrotną pulą gwarantowaną (w kierunku której nawet nie patrzyłem). U mnie bardziej chodziło o to, że:

  • na drugi bullet mnie nie stać;
  • fajnie byłoby móc sobie powiedzieć, że scashowało się jeden z największych turniejów w historii; a jeszcze do tego odbyło się wtedy, gdy na dworze szalała śmiertelna zaraza; może jakiś Jaskier napisałby z tej okazji okolicznościową piosenkę;
  • do dupy takie granie, drodzy panowie i panie.

Tak sobie teraz myślę – mądry Polak po szkodzie – że skoro przyjąłem tak pasywną postawę, to mogłem sobie do gry wejść znacznie, znacznie później; mogłem potem liczyć na jakieś dwa flipy, a później „doszczurować” do wypłaty, która na ten moment wynosi nieco ponad 400$. Tak w sumie korci mnie jeszcze, żeby zagrać jedną próbę za 11$ i może poprawić się i zrealizować swój plan i min-cash. O wielkich wygranych realnie ani przez chwilę nie myślałem i nie myślę teraz, ale taki ITM byłby bardzo dobrze widziany w moim „przydziurawym”, jak na moje aspiracje, bankrollu cashowym.

Inna sprawa, że ta edycja Sunday Million, w której wystąpiły dzikie hordy, od początku zapowiadała się nie tylko na największy event w historii PS, ale też i na najbardziej „soft” wydarzenie za 215$. Obecnie przy stołach siedzi ponad 17.000 graczy, kasa zacznie się od ok. 10.000. miejsca. Po wielogodzinnym „szczurowaniu” wszystko to posypie się w zawrotnym tempie, a w późnej fazie turnieju znajdzie się wielu graczy z bardzo przeciętnymi umiejętnościami. To cholernie boli, ale też wskazuje na błędy w mindsecie. Przeświadczenie o tym, że coś nam się należy, a otrzymuje to ktoś inny, jest bardzo niezdrowe i prowadzi do frustracji.

Wnioski

Myślę, że granie znacznie powyżej swoich realnych możliwości finansowych, gdy planujemy tylko nie przegrać, mija się z celem. To zarówno strata czasu, jak i strata pieniędzy na grę w satelitach. Gdy kieruje nami takie nastawienie, to już na starcie przegraliśmy – warto pogodzić się z tym, że nasza eliminacja jest tylko kwestią czasu. Cieszy oczywiście sam występ i w ogóle, ale fortuny z tego to nigdy nie będzie. Tylko jakiś nieprawdopodobny zbieg okoliczności – dzień konia, słonia i innych szczęśliwych zwierzątek w jednym – mógłby odmienić nasz los. Ale jak często taki dzień się zdarza?

Warto jeszcze wspomnieć o jednej kwestii. Występ tych kilkudziesięciu tysięcy osób, które dostały się do gry z satelity, i tylko z jednym bulletem, to woda na młyn dla regularnych graczy, którzy mogą sobie pozwolić na ponowne wkupienie się do turnieju i którzy nie grają „scared money”. Marzenia – rzecz piękna, i warto je mieć, ale realnie patrząc na sprawę, to nic tu po nas, „żebrakach”. Może kiedyś…

Doro
Pasjonat pokera, który chciałby, żeby gra stała się ważniejszą częścią jego życia. Wybrał się w drogę z NL2 do NL100. Czy kiedyś zrealizuje swój cel?