Kilkanaście tygodni rywalizacji. Dziesiątki wygranych i zmarnowanych – o tym na koniec – gwarantowanych wejściówek. Dzisiaj kulminacja i PIĘĆ wejściówek do ME PFC do zgarnięcia! Jak już grałem, to co trzecią wygrywałem. Skoro wygrałem, to jadę. Jak już jadę, to nie biorę jeńców!
Nie ukrywam, że mocno jestem podekscytowany wizją zbliżającego się festiwalu. Po raz pierwszy będę mógł włączyć się do rywalizacji w charakterze uczestnika, a nie tylko obserwatora. Mimo iż wykruszyła mi się ekipa wyjazdowa, to niesamowicie cieszę się na podróż do Go4Games Casino. Wiem, że taka okazja może się szybko nie powtórzyć.
Moja ekscytacja wynika przede wszystkim z tego, że jeszcze nigdy nie miałem okazji zagrać w jakimś poważniejszym kasynowym turnieju, który miałby jakąś rozsądną pulę nagród. Moje pokerowe doświadczenia związane są w 90% ze sferą online, a te live pojawiły się w moim życiu właściwie dopiero niedawno. Chodzę na Legalnego, chodzę na nielegalnego, a właściwie raczkuję, bo czasem i ręce drżą, i pot spływa po czole i bez pytania osadza się na niedogolonym koprze; nieporadność aż czasem bije po oczach, ale staram się tym nie przejmować, w końcu każdy gdzieś i kiedyś zaczynał.
Gdy patrzę obecnie na siebie, to widzę Rivera sprzed dwóch lat. Zagubiony, nieporadny, spięty jak coś bardzo spiętego. A patrzcie, co z chłopaka wyrosło! Gdy ostatni raz widziałem go w Go4Games Casino, może nie wyglądał jeszcze tak deprymująco przy stole jak Mike McDonald lub Pan Wyrzyk z Polski, ale widać było ogromną poprawę w jego obyciu przy stole i śladu po utraconym „dziewictwie” nie było. Ja też liczę na to, że wraz z nabywanym doświadczeniem przestanę być słoniem w składzie czeskiej porcelany. A jak moje łapska nie będą chciały współpracować, to zwiększę dawkę „baśniowego” i zrobię z nimi porządek.
Zresztą z tą trzęsawką nie jest wcale najgorzej, bo drgania występują zarówno jak mam, jak i wtedy, gdy nie mam lub gdy mam draw do domu. Można zatem powiedzieć, że przypadkowo ten potencjalny tell jest zbalansowany.
Jadę, bo udało mi się zrealizować plan minimum – wygrałem trzy wejściówki online. Trochę mam do siebie pretensje, bo dzięki temu, że przyszło mi to bez większego trudu, to minimum przeistoczyło się w maksimum, motywacja do gry spadła i od tego czasu chyba tylko raz pojawiłem się przy stole. Do końca kwalifikacji pozostały jeszcze cztery satelity i niewykluczone, że któregoś dnia jeszcze dosiądę się do nich wieczorową porą. Wszystko dlatego, że zmianie uległy moje plany wyjazdowe. Skoro już mam te trzy wejściówki, to zamykam oczy i wbijam w Mini High Rollera, a o udział w Main Evencie powalczę jeszcze na żywo.
Muszę Wam powiedzieć, że ja zdecydowanie lepiej czuję się w mniejszych fieldach i mimo znikomego doświadczenia w grze live nie czuję, żebym był na straconej pozycji. Jestem przekonany, że przy dobrej dystrybucji kart jestem w stanie swoją solidnością, bo oczywiście daleko mi do wirtuoza, trochę wody w rzece zmącić.
Nie chcę tutaj żadnego z uczestników, których od lat obserwuję w czasie festiwali Poker Fever Series, deprecjonować, bardzo daleki jestem od tego, ale napatrzyłem się w tym czasie na dziesiątki koszmarnych zagrań w wykonaniu graczy, którzy później zajmowali wysokie miejsca w najważniejszych turniejach. I tak po cichu myślę sobie, że jeśli nawet na FT któregoś turnieju wjechałbym na tzw. berecie, to ujmy mi to nie przyniesie.
Moje odczucia, które zrodziły się na bazie kilkuletniej obserwacji wydarzeń na Feverach, są takie, że wyłączając event za 30.000 CZK, na który zjeżdżają się wszelkiej maści „psy stajenne” i świetni wolni strzelcy, stanąć do walki można z każdym i każdy z tej walki może wyjść zwycięsko. Generalnie całe piękno pokera bierze się z tego, że każdego dnia możemy mierzyć się z graczami z o niebo lepszymi umiejętnościami od naszych własnych i że czasem uda się ich pokonać. A ile razy na 100 pojedynków na przyszkolnym boisku uda nam się wygrać z LeBronem w kosza? 0 na 10000000000000000000000000000 i tak do nieskończoności. Jak tu nie kochać pokera?
Zastanawiałem się, kiedy jechać do Ołomuńca. Perturbacje z moją wyjazdową ekipą, która zachowała się według znanego wszystkim schematu, sprawiły, że do wczoraj nie wiedziałem, jak i z kim jadę. Padło na piątek i moje ukochane PKP Intercity, tak więc pewnie dojadę w sobotę…
Bilety kupione. Duch bojowy jest. Nic tylko jechać i dobrze się bawić.
Mimo, iż zamierzam grać na poważnie, to wiem, że odrobinę „baśniowego” będę musiał zażyć, bo przecież te ręce same nie przestaną się trząść… Jakby ktoś jechał w piątek z Warszawy tym przed godz. 09:00, to zapraszam na wspólne „ustalanie taktyki przedmeczowej” do wagonu 346.
Tymczasem logujcie się dzisiaj na PartyPoker i KONIECZNIE przed godz. 20:00 zarejestrujcie się do finałowej satelity do ME z PIĘCIOMA gwarantowanymi biletami. Wpisowe to tylko 5,50$. Punktualność jest najważniejsza, bo w przeciwnym razie satelita nie wystartuje!