bacowka

Witajcie! Serdecznie zapraszam Was do przeczytania trzeciej, ostatniej części moich zapisków z Bieszczadów. Jak zwykle się rozpisałem, a pewnie można było wszystko opisać w dwóch odcinkach. Zrobię wszystko, żeby dzisiaj nie popłynąć. Nie wiem, czy to mi się uda. Tak czy tak, więcej odcinków z Biesów już nie będzie. Kurczę, to w końcu jest portal o tematyce pokerowej. 

Dzisiaj zaczniemy niekonwencjonalnie. Zaczniemy od zdjęcia:

PTTK Wetlina

Co można powiedzieć, o „lokalu”, w którym jest takie oświetlenie? Ekonomicznie, prawda? Toż to PTTK – cudowni, nietuzinkowi ludzie, dobre jedzenie… tyle, że zimno. Strasznie zimno. Nikt tam nie zachodzi. Na nasze wejście ekipa zareagowała gromkim „o, ludzie”. My cieszyliśmy, że w dniu dzisiejszym zjemy coś na ciepło, a nie tylko paczkę od „Chemicznego Aliego – Ser w ziołach”. W lecie podobno śmiga, w zimie polecamy wyłącznie na suto zakrapiane biesiady.

Akcja się działa w Wetlinie, do której z bacówki dostaliśmy się dzięki Straży Leśnej. Fajne chłopaki, którzy w drodze powiedzieli nam, że w tej społeczności żona wie o zdradzie jeszcze przed tym, zanim ty wrócisz do domu. Zanotowałem, jakbym kiedyś chciał pisać do Was spod ukraińskiej granicy.

Największa rzecz/sprawa – nie wiem, jak to ująć – która uderzyła mnie w Wetlinie, związana jest z miejscowymi. Powiem Wam szczerze, ale Oni – to nie jest żadna krytyka, tylko osobiste odczucie – gdy na dworze jest 20 stopni mrozu, a może również w innych okolicznościach przyrody, nie mają pojęcia o bożym świecie. Ci ludzie po prostu siedzą w domach, co widać na ulicy – jedna jest – która po godz. 16:00 jest pusta  i pies z kulawą nogą tam nie chodzi. Zapytaj takiego autochtona o dostępne miejsca, w których można zjeść, czy o transport z/do Wetliny lub o sławną pod każdą szerokością i długością geograficzną „Bazę Ludzi z Mgły” (o to, czy jest otwarta), a nie uzyskasz odpowiedzi. Doszliśmy z Martą do wniosku, że jak jest zimno, to bzykają się ino w tych domach i nosa nie wyściubiają, bo w sumie i po co. To tylko „najeźdźcy” sobie wycieczki urządzają.

… i w czasie jednej z takich wycieczek spotkało nas coś, co zapamiętam do końca życia – ile by ono nie trwało. Zasięgnąwszy języka od właścicielki naszego „gasthausu”, udaliśmy się do ABC, żeby nabyć coś, naturalnie, metodą kupna. Byliśmy święcie przekonani, że mamy dobry azymut na ten sklep. Okazało się, że nie… Poszliśmy w zupełnie przeciwną stronę, a kąśliwy los szykował dla nas traumatyczne, acz radosne doznania.

u zdzicha
To nie jest sklep sieci franczyzowej ABC… (zdj. Google inną porą roku)

Na pierwszy rzut oka widać, że to nie jest jeden ze sklepów sieci franczyzowej ABC. Owszem, był to sklep na franczyzie, ale ze Złotopolic lub innych Wilkowyi. O matulu, co tam się działo. W pomieszczeniu znajdowało się ok. 5 osób. Gdy otworzyłem drzwi, od razu wyczułem powiew dobrze mi znanego odoru alkoholowego. Na początku nie mogliśmy z Martą nawet dobrze zrobić kroku do wewnątrz, gdyż drogę zastawiali nam dwaj tubylcy, którzy już naprawdę byli mocno „po kościele”. Po dojściu do lady pojawił się niespodziewany problem. Chodziło o prawidłową identyfikację tego, który z biesiadników jest tutaj ekspedientem (Panie Zdzichu przysięgam, że „ekspedient” to nie jest słowo powszechnie uważane za obraźliwe). Kominek się pali, za ladą żywej duszy, to zacząłem się rozglądać. Patrzę, patrzę i oczom nie wierzę. Zaraz po wejściu do tego wesołego przybytku, tuż po prawej stronie, znajdował się stolik – taki PRL-owski klasyk, metalowe nóżki i blat bez znaków szczególnych. Na stole napoczęta, tak do połowy, a jednak ciut więcej, Żołądkowa Gorzka, szkło, parę piw, a wśród biesiadników jedna dama – wypisz, wymaluj: „to jest moja żona, Zofi(j)a”, z Misia.

Towaru w tym składzie nie brakowało, ale ciężko było zastosować metodę kupna, gdyż prowadzącego ten przybytek nie było na posterunku. Metoda kradzieży nie wchodziła w rachubę, toteż staliśmy trochę przy tej ladzie i jak gąbka chłonęliśmy procenty wypełniające komnatę. I nagle pojawił się „Geschäftsführer” – na bieszczadzkich połoninach bardziej popularny od Janosika w Tatrach, Zdzisiek. Próbowaliśmy coś u niego zamówić, ale nie dało rady. Gospodarz kazał nam wejść za ladę i samemu zdjąć towar z półek (to zdecydowanie nie był SAM). Kupiliśmy, zapłaciliśmy, wyszliśmy – kopary opadły nam do samego dołu. Sklep Zdzisława to pewnie jeden z niewielu sklepów w Polsce, w którym nie znajdziecie zawieszki „Picie alkoholu w sklepie i w jego obrębie zabronione„. Tu, kurde blaszka, pije się w sklepie, a gospodarz przy wejściu stworzył nawet specjalną zonę, w której „na legalu” można sobie i z gwinta, i ze szkła pociągnąć.

Na drugi dzień wyszliśmy w trasę. Zakładaliśmy dojście na Przełęcz Orłowicza, a potem na Smerek (z przełęczy to rzut mokrym beretem). Nie mieliśmy jakiś wielkich nadziei, że uda się tę trasę pokonać, ale … naprawdę prawie się udało. Gdy weszliśmy na szlak, który na początku prowadzi przez łąkę/pole (nie wiem, wszystko było przykryte białym puchem), otrzymaliśmy wsparcie od Matki Boskiej Wetlińskiej, bo okazało się, że ktoś już przed nami tą drogą szedł. Gdyby nie wcześniejsze przetarcie trasy, nasza wyprawa skończyłaby się bardzo szybko, gdyż znów zapadalibyśmy się w śniegu po „samą szyję”.

Na tym filmie możecie zobaczyć to „pole, pole łyse pole” w jego łagodniejszej formie. Filmik bokiem, ale hmm… ja jestem od pisania, a nie od nagrywania:

Szlak był przyjemny, szlak był wdzięczny, łatwy – nawet taki utyty klusek jak ja się nie męczył. Idealny na spacer i jako trasa dla początkujących. Były może 2-3 miejsca, w których przypomniały mi się koszmary z wyprawy na Małą Rawkę – chodzi o to, że było ślisko – ale zagryzłem zęby i udało mi się te momenty pokonać. Rzekłbym nawet, że szło mi lepiej niż mojej Marcie, a to się rzadko zdarza, prawda Kochanie?

Na 25 min drogi przed szczytem – przełęczą – dotarliśmy do takiej chatki. Stąd również nagrałem film dla potomności.

Gdy wyszliśmy z lasu, a przełęcz i Smerek mieliśmy na wyciągnięcie ręki, okazało się, że nie da rady. Kierowniczka wycieczki napierała i puściliśmy się w kilkudziesięciometrową podróż „od leja do leja”, ale po chwili Ona sama zakomenderowała „Gruby! Wracamy”. Wetlińska Panienka nade mną czuwała…, pewnie znów piekły ją uszy, bo liczba „jobów”, które wychodziły z moich ust, zaczęła osiągać wartości krytyczne.

Próbowaliśmy z innej strony – no freakin’ way. Już w drodze w dół spotkaliśmy leśniczego, który powiedział nam, że nasza pierwotna trasa nie miała żadnych szans na powodzenie, za to drugie podejście było właściwe. Nigdy się nie dowiemy, czy gdybyśmy dłużej przy nim „pogrzebali”, to udałoby się nam dojść na szczyt…

Nie chcę już robić czwartego odcinka, dlatego teraz polecimy na skróty. Bardzo mnie zaskoczyła wywieszka w tym samym sklepie ABC, do którego chcieliśmy udać się pierwszego dnia, a wylądowaliśmy u Zdzicha. Toż to dyskryminacja! ;)

[images_grid auto_slide=”no” auto_duration=”1″ cols=”two” lightbox=”no” source=”media: 75435,75436″][/images_grid]

Wielkim smutkiem napawa nas fakt, że nie udało nam się dobić do „Bazy Ludzi z Mgły„. W tamtym okresie otwierano ją tylko w weekendy, a nasz pobyt przypadł na środek tygodnia. Nie pykło, ale wierzę, że w sezonie letnio-jesiennym zawitamy w progi tej kultowej knajpy.

Podróż powrotna miała tylko jeden epizod, o którym warto wspomnieć: autobus Arriva relacji Wetlina-Sanok był tak wrukrewsko nieogrzewany, że … zupełnie mnie to nie zdziwiło. Tak się dzieje, jak stary PKS odziejesz w nowe szaty i oddasz go pod niemieckie panowanie. Ubaw po same gardło.

No nic. Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili trochę czasu na zapoznanie się z relacją z Bieszczadów. Jeśli życzycie sobie więcej taki wpisów, to dajcie znać w komentarzach na FB lub pod tekstem. Mam nadzieję, że się podobało. Kolejne zapiski „z drogi” przedstawię Wam z…

♣♣♣

Jeśli podoba się wam, w jaki sposób piszę, dajcie feedback w komentarzach i kciuka w górę. Będzie to dla mnie największą nagrodą. Jeśli się nie podoba, tym bardziej napiszcie, co mogę robić lepiej. Z góry dziękuję za lajki i każdy merytoryczny komentarz.

Zakładając konto na PartyPoker z kodem DOROPG, otrzymacie: darmowe 20 USD na start, bonus 100% do $500 przy wpłacie min. 25 USD, możliwość wyrobienia za punkty licencji na Holdem Manager 2 lub Poker Tracker 4, możliwość otrzymania za punkty PlayStation 4.

Nie będę ukrywał, że ja również coś dostanę po waszej rejestracji, a wy poprzez wykorzystanie mojego kodu możecie okazać wsparcie dla tego, co robię na PokerGround. Dziękuję.

Doro
Pasjonat pokera, który chciałby, żeby gra stała się ważniejszą częścią jego życia. Wybrał się w drogę z NL2 do NL100. Czy kiedyś zrealizuje swój cel?