Według oficjalnych danych, walkę z hazardem udało się wygrać. Tymczasem rzeczywistość jest zupełnie inna. Okazuje się, że na grach zarabiają wszyscy, tylko nie państwo.
W oficjalnych danych Służby Celnej widać zapaść w każdym segmencie tradycyjnego hazardowego rynku i we wszystkich regionach Polski. Największe spadki mają automaty o niskich wygranych, czyli słynni jednoręcy bandyci. Pod koniec 2012 r. było w całej Polsce 10 973 takich urządzeń, podczas gdy rok wcześniej działało ponad 14 tys., a jeszcze w 2010 r. funkcjonowało aż 55 tys. sztuk. Mniejsze, ale jednak spadki dochodów zanotowały także salony gier na automatach i kasyna. Łącznie rok do roku cała stacjonarna branża zmniejszyła się aż o 10 proc.
Teoretycznie wszystko zgodnie z planem zawartym w nowelizacji ustawy hazardowej z 2010 r. Przewidywała ona, że do 2015 r. z krajobrazu Polski znikną w zasadzie wszystkie automaty o niskich wygranych. W efekcie co roku przewidywano mniejsze wpływy do budżetu państwa z podatku od gier. I rzeczywiście jeszcze w 2010 r. było to 1,624 mld zł. Rok później już 1,546 mld zł, a w 2012 r. miało być 1,447 mld zł. Ostatecznie jednak wpłynęło blisko 7 mln zł mniej. W tym roku założenia mówią o 1,25 mld zł.
Tyle oficjalnych danych. Te nieoficjalne pokazują zupełnie inny obraz. Owszem jednorękich jest znacznie mniej, ale za to objawiają się coraz to nowe automaty, przeróżne infokioski wykorzystywane przez zorganizowane grupy przestępcze – mówi „DGP” jeden z celników zajmujących się zwalczaniem nielegalnego hazardu.
Tak właśnie działała rozbita pod koniec kwietnia przez CBŚ grupa, która czerpała zyski ze specjalnych urządzeń elektronicznych współpracujących z serwerami internetowymi. Zatrzymano 11 osób i zabezpieczono aż 1194 terminale internetowe. Przestępcy mogli na nich zarobić nawet 150 mln zł. To pokazuje, że czarny rynek może wciąż być naprawdę spory, szczególnie że eksperymentuje z coraz to nowymi urządzeniami – dodaje celnik.
Ale to wcale nie przestępczość zorganizowana najlepiej zarabia na hazardzie. Największe kokosy zbijają legalne serwisy internetowe z e-ruletkami, e-pokerem czy e-bukmacherką. Legalne, bo choć nie zarejestrowały się w Polsce i nie płacą tutaj podatków, to działają na podstawie ustawodawstwa innych, mniej restrykcyjnych państw, a rodzimym graczom udostępniają tylko polskojęzyczne wersje swoich serwisów.
I świetnie na tym zarabiają. Jak wynika z najnowszych danych Komisji Europejskiej, rynek online gamblingu ma przed sobą złote czasy. W Europie działa już 15 tys. takich stron, a łączne przychody firm, które organizują e-hazard, w 2011 r. wyniosły na naszym kontynencie 9,3 mld euro, w 2015 r. ma to być ponad 13 mld zł. Polski wkład jest bardzo trudny do oszacowania, ponieważ nie ma w zasadzie żadnych danych o skali zjawiska.
Ostatnie szacunki sprzed wejścia w życie ustawy mówiły o 600 tys. Polaków, którzy przynajmniej okazjonalnie grali w sieci. Jeden z większych bukmacherów mówił nam, że dziś branża szacuje, że może być nawet dwa razy więcej, a na kontach zagranicznych operatorów zostawili blisko 6 mld zł. Szczególnie na kontach e-bukmacherów, którzy dali sobie radę nawet z zakazem reklamy.
Skoro nie mogą oficjalnie, to reklamują się w postaci product placementu. Jak wyliczył Pentagon Research, tylko w lutym tego roku widzowie w Polsce mogli się zetknąć np. z marką Bet-at-home.com aż 2 tys. razy. Wszystko dzięki retransmisjom zagranicznych meczy piłki nożnej. Wartość reklamowa tego przekazu: ponad 2,6 mln zł.
Zarówno Polska, jak i cała Europa Wschodnia jest w samym środku naturalnego wzrostu na rynku hazardowym. Nie potrzeba specjalnych wspomagaczy, by zainteresowanych graniem w sieci było coraz więcej – podkreśla Thomas Tzokas, dyrektor jednej z największych na świecie firm online hazardu Bwin.party.
Jedyne, co powstrzymuje większych i mniejszych graczy z tego rynku do otwartego wejścia do Polski, to właśnie ustawodawstwo i system podatkowy. My po tych kilkunastu miesiącach działania poza oficjalnym systemem uznaliśmy, że jest to dla nas zbytnio obciążające, i zdecydowaliśmy zablokować możliwość rejestrowania się nowym użytkownikom z Polski. Czekamy, aż sytuacja prawna w waszym kraju się zmieni – deklaruje Tzokas. Oczywiście Bwin od tych graczy, których nie zablokował, nigdy nie zapłacił ani złotówki podatku.
Źródło: Dziennik.pl