Tom McEvoy to mistrz Main Eventu World Series of Poker z 1983 roku. Od kilku lat członek Poker Hall of Fame oraz autor dwunastu publikacji pokerowych. 72-letni zawodnik pochodzi z Grand Rapids, w Michigan, ale obecnie uważa się raczej za emeryta, choć w swoim czasie zdobył cztery bransolety WSOP.
– Opowiedz nam co u Ciebie słychać.
– Nadal jestem aktywny graczem pokerowym, ale nie gram już tyle co kiedyś. Z każdym dniem robię się w końcu coraz starszy. Staram się jednak cały czas uczyć nowych rzeczy od młodszych zawodników. Sam też przekazuję wiedzę kolejnemu pokoleniu, kiedy grywam ze swoimi wnukami.
– Wiem, że sporo podróżowałeś po świecie, grając w pokera, ale tak naprawdę nigdy nie chciałeś zawodowo zajmować się tą grą. Czy to prawda, że babcia nauczyła Cię zasad?
– Tak. Grałem w różne dziwne odmiany pokera za młodu, a potem jako dorosły w domowych grach dorabiałem sobie na boku. Nie znaliśmy tak wiele w Hold’ema, co w 5-kartową odmianę i Studa. czasem zaczynaliśmy w piątek wieczorem, a kończyliśmy dopiero w niedzielę.
– Pracowałeś później jako księgowy, już z trójką dzieci. Co sprawiło, że postanowiłeś rzucić robotę i przyjechać do Las Vegas?
– W wieku 33 lat byłem dobry w swojej pracy. Miałem do tamtego momentu jednak aż 8 posad. Z czterech zrezygnowałem, z czterech mnie wyrzucili i nie lubiłem Kalifornii, więc postanowiłem, że pora spróbować czegoś nowego. Dzieciaki były małe, a żona zaakceptowała, że się przenosimy, bo znała mój uparty charakter.
– Co było dalej?
– Jako jeden z pierwszych kupiłem i przeczytałem „Super System”. To książka o grach no-limit, która dotyczy nie tylko Hold’ema, ale wielu innych odmian pokera. To nie były popularne stoliki w tamtym czasie. Królował poker w odmianie limit, ale gry pełne były skandali, sprzedajnych dealerów i oszustw. Dzisiaj jest inaczej. Niewielu pozostało tak zwanych „mechaników”, którzy umieją rozdawać karty jak im się podoba, bez względu na ilość tasowań czy przełożeń.
– Kto wtedy rządził w pokerowym świecie. Wszyscy wiemy o tym, że świetnie radził sobie Doyle Brunson.
– Amarillo Slim, Puggy Pearson, Johny Moss. Niektórzy zmarli zanim zacząłem grać na dobre, na przykład Titanic Thompson czy Joel Bernstein. Grałem w swojej karierze z każdym mistrzem WSOP poza Halem Fowlerem, który zrezygnował z pokera mniej więcej wtedy, kiedy przyjechałem do miasta. Poza tym od 2010 też raczej nie grywałem za dużo, więc nie miałem okazji usiąść do stołu z ostatnimi mistrzami World Series.
– Czy inni gracze zaakceptowali się jak swojego?
– Facet ze wsi jednym z nich? Ha, nigdy w życiu. Zawsze byłem outsiderem. Oni pochodzili w większości z Teksasu, grali, aby zarobić. W latach 50. i 60. zdominowali gry w LV i stąd popularność Hold’ema.
– Czy wolałeś wtedy grać na stołach cashowych czy w turniejach?
– Uwielbiałem turnieje. Grałem we wszystkich jakie organizowano. Dzisiaj jest ich tyle, że byłoby to niemożliwe. Eventy były fajne, bo buy-iny były niższe, a gry cash high-stakes wymagały sporego bankrolla. Niektórzy mówią mi wprost, że nie zasługuję na wyróżnienie w Poker Hall of Fame, bo nie grałem na tak wysokich stawkach, ale odpowiadam im, że mam inne zasługi.
– Podaj jakiś przykład.
– Przyczyniłem się do organizacji pierwszego turnieju dla osób niepalących. To było w 1989 roku. Całkiem niedawno. Pamiętam, że pokerzyści musieli przez długi czas akceptować dym papierosów, a ja tego nie znosiłem. W końcu udało się wypędzić palaczy z sal, choć nadal „śmierdzą” przy wejściu i ciężko koło nich przejść.
– Czy to prawda, że odnosiłeś również sukcesy jako tenisista stołowy?
– Tak, byłem nawet dosyć wysoko w rankingu, ale grałem raczej defensywnie, więc w końcu pozostałem przy hobbistycznej grze. Problemem było to, że grałem drewnianą rakietą, bez tego gumowego badziewia i moja nietypowa gra nie podobała się każdemu. Wygrałem jednak ponad 200 trofeów przez 20 lat gry.
– Co sądzisz o grze Phila Hellmutha? Sam masz na koncie 4 bransolety. On wygrał ich aż 14.
– Phil gra dobrze, nie można mu odmówić umiejętności. Znany jest oczywiście z nieszczęsnych wybuchów przy stole, ale myślę, że zdarza mu się to już o wiele rzadziej. Kiedyś chodziło pewnie o czas antenowy, ale potem po prostu górę brało nad nim jego ego. Teraz kontroluje się o wiele częściej i mam dla niego sporo szacunku.