Po roku funkcjonowania przepisów rządzący ogłosili sukces, informując o zmniejszeniu o połowę liczby jednorękich bandytów.
Tymczasem w ostatnich miesiącach takie „biznesy” wyrastają w Krakowie jak grzyby po deszczu. Wszystkie otwarte 24 godziny na dobę. Lokują się przeważnie w pobliżu sklepów z alkoholami. Zajmują czasami zupełnie kuriozalne miejsca, na przykład po kioskach Ruchu, na przystankach lub po magazynach, na zapleczach sklepów. Tylko na trasie z Wieliczki do centrum Krakowa naliczyliśmy 12 takich jaskiń hazardu.
Za dnia nie rzucają się w oczy. Tymczasem po zmierzchu rozświetlają je pulsujące, bijące po oczach, neony wzywające graczy. Każdy taki obiekt jest dokładnie „opakowany” w kolorowy baner ze zdjęciami kasyn z Las Vegas lub automatów i ruletek.
Stojąca na przystanku obok Hot Spotu emerytka nie kryje oburzenia. – Dzieciaki całe kieszonkowe tu tracą, od hazardu się uzależniają, taki normalnego życia już nie zazna, rodziny się przez to rozpadają, a miasto na to pozwala – złości się kobieta.
Pralnie brudnych pieniędzy?
Skąd się wzięły salony gier? Do kogo należą? Od osób pracujących w tych lokalach nie sposób niczego się dowiedzieć. Możemy się tego domyślać choćby z ostatnich wydarzeń kryminalnych. W połowie lutego krakowscy policjanci dostali sygnał, że salon gier przy ul. Bojki na Kurdwanowie, który prowadzi Łukasz S., pseudonim „Shrek”, członek wiślackiej bojówki, działa nielegalnie. Wraz z celnikami wkroczyli do lokalu. Ludzie „Shreka” próbowali utrudnić im działanie, wyłączali automaty, ukrywali piloty do ich uruchamiania. Pracownik salonu został zatrzymany za próby zatarcia śladów przestępstwa (grozi mu za to do pięciu lat więzienia). Jeśli wyniki kontroli potwierdzą sygnały o prowadzeniu gier hazardowych bez zezwolenia, Łukaszowi S. będzie grozić do trzech lat pozbawienia wolności. Ekspertyzy jednak nadal nie ma.
Po co ludziom z półświatka salony gier? Według znawców tematu, do prania brudnych pieniędzy, czyli wprowadzenia do obiegu pieniędzy pochodzących z nielegalnych źródeł, np. z handlu narkotykami.
„Za 180 euro podatku miesięcznie mamy urządzenie, do którego możemy wrzucić 100 tys. zł, pochodzących z niewiadomego źródła i mamy wyprane pieniądze” – mówił w 2009 r. Gazecie Prawnej Zbigniew Benbenek ze Zjednoczonego Przedsiębiorstwa Rozrywkowego. Dziś zryczałtowany podatek od automatu niskich wygranych to 2 tys. zł.
Widzą problemTomasz Kierski, rzecznik krakowskiej izby celnej, wyjaśnia, że po uchwaleniu ustawy hazardowej w 2010 roku MF przestało wydawać nowe zezwolenia na taką dzialalność. Ostatnie legalne automaty w salonach gier przestaną działać w 2015 roku. W całym Krakowie powinno ich być obecnie zaledwie 51. Tymczasem według oceny naszej redakcji są ich setki.
Skąd się wzięły? W zeszłym roku rygorystyczną ustawę hazardową z 2010 r. zakwestionował Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. To właśnie ta decyzja otworzyła rynek dla działających 24 godziny na dobę punktów z automatami do gier. Teoretycznie znajdują się w nich tzw. automaty o niskich wygranych. Punkty te nie są „ośrodkami gry” jak kasyna i w kwestii ich lokalizacji nie jest potrzebna opinia miejskich władz.– Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem takich przybytków powinno ubywać, ale jest odwrotnie. Drapiemy się w głowę, dlaczego – zastanawia się Wojciech Lipski, dyrektor legalnego kasyna w hotelu Novotel w Krakowie. – To niepokojące, gdyż na ulicach upowszechnia się hazard wśród młodzieży, emerytów i ludzi gotowych wydać ostatnie 100 zł z nadzieją ich pomnożenia.
Tomasz Kierski potwierdza, że krakowscy celnicy otrzymują coraz więcej sygnałów o otwieranych nowych punktach. Z tego względu służba celna nasila kontrole. Tylko w ciągu dwóch ostatnich miesięcy w Krakowie zarekwirowano 24 nielegalne maszyny. W 2011 roku celnicy przejęli 79 automatów, rok później już 121, w 2013 roku – 179.
Przegrywamy hazardową wojnę
Choć celnicy rekwirują coraz więcej nielegalnych automatów do gier, na ich miejsce niemal natychmiast wstawiane są nowe.
Postanowiliśmy sprawdzić, jak w Krakowie działają punkty z automatami do gier.
W lokalu przy Grzegórzeckiej baner nad wejściem sugeruje, że to kawiarnia. Jednak wewnątrz nie ma nawet baru. Stoi za to 12 automatów do gry. Pracownica lokalu (nie chce się przedstawić) mówi, że kilka z nich nie działa. W środku przebywa trzech graczy. To dwie kobiety w wieku 40-45 lat i jeden umięśniony 30-latek. Minimalną stawką, od której można zacząć grę, jest 10 złotych. Próbujemy szczęścia i tracimy pieniądze. Pytamy o największą wygraną. – Zdziwiłby się pan, wygrywali i powyżej 100 złotych, i więcej. Bank można rozbić – odpowiada kobieta.
Przy przystanku autobusowym „Kabel” przy Wielickiej stoi malutki kiosk, w którym mieszczą się 3 automaty do gry. Gdy wchodzimy do środka, rozmawiają tam dwie starsze panie, jedna obsługująca punkt. Na pytanie o pomoc w obsłudze odpowiadają, że same nie wiedzą, jak to działa. Tutaj minimalną stawką jest 5 zł. Także i tu od razu tracimy pieniądze.
Tylko niektóre legalne
Na koniec ubiegłego roku tylko na terenie powiatów bocheńskiego, chrzanowskiego, krakowskiego, miechowskiego, olkuskiego, proszowickiego, wielickiego oraz Krakowa funkcjonowały łącznie 102 legalne punkty gier na automatach. Połowa z nich pod Wawelem.
Obecnie zgodę i ważną koncesję na prowadzenie takiej działalności w naszym regionie posiada tylko 15 firm. Mimo to w kolejnych lokalizacjach pojawiają się nowe punkty z automatami.
– Zdarzają się przypadki, że w miejscach, gdzie zatrzymujemy nielegalne urządzenia, automaty są ponownie wstawiane i uruchamiane – informuje komisarz Tomasz Kierski, rzecznik Izby Celnej w Krakowie.
Skala problemu jest duża. Jeszcze dwa lata temu celnicy w całej Małopolsce zatrzymali 216 nielegalnych automatów do gier (79 w samym Krakowie). Przed rokiem liczba zatrzymanych automatów znacząco wzrosła: 442 urządzenia zarekwirowane w regionie i 179 w jego stolicy.
Trudna walka
Okazuje się jednak, że walka z działającymi niezgodnie z prawem punktami hazardu do łatwych nie należy.
Podstawą każdej kontroli celników jest sprawdzenie, czy dany punkt posiada pozwolenie na automaty o niskich wygranych. W takim lokalu mogą stać maksymalnie trzy maszyny. Jeśli lokal koncesji nie posiada, urządzenia zostają zarekwirowane przez celników, a sprawa trafia do sądu.
Jednak w wielu Hot Spotach automaty, które na papierze mają być legalne, w rzeczywistości takimi nie są. Wartość jednorazowej wygranej w legalnym automacie nie może być bowiem wyższa niż 60 złotych. Często maszyny są jednak ustawione na zdecydowanie większe wygrane, co jest dozwolone tylko w salonach gier, które funkcjonują na zupełnie innych, bardziej restrykcyjnych zasadach.
W salonach w całym kraju może działać nawet kilkadziesiąt tysięcy maszyn.
Celnicy, by sprawdzić, czy automat jest rzeczywiście urządzeniem do niskich wygranych, muszą dokonać tzw. gry kontrolowanej. Cała procedura jest nagrywana, a z kontroli sporządza się protokół. Jeśli okaże się, że automat wypłaca więcej niż 60 złotych, to urządzenie jest przekazywane do ekspertyzy.
– W sytuacji, kiedy przeprowadzamy kontrolę danego punktu, możemy sprawdzać jedynie legalność urządzeń, na których ktoś w danym momencie gra lub tych, które są przynajmniej włączone – wyjaśnia Tomasz Kierski. Ale zdarza się, że podczas kontroli dochodzi do próby (często skutecznej) wyłączania maszyn przez pracowników.
Radny Jerzy Woźniakiewicz, przewodniczący komisji praworządności obiecał, że poruszy tę sprawę na jednym z najbliższych posiedzeń. – Ocenimy zagrożenie i to, jak możemy mu przeciwdziałać – deklaruje.
Źródło: dziennikpolski24.pl