Dziś będę starym, leśnym dziadem. Dziś nie będę mógł się zdecydować, czy narzekam za WSOP, czy za nim tęsknię. To może po części przez starość, ale też przez to, że taki właśnie jest ten współczesny festiwal, taki nijaki. Niby ciągle mnie kręci, ale z każdym rokiem tej miłości do niego jest jakby coraz mniej.

„To będzie wspaniałe lato” – tym hasłem Gus Hansen od lat oznajmiał światu, że wybiera się w podróż do Las Vegas, żeby przez dwa miesiące rywalizować ze światową czołówką i bogatymi biznesmenami w różnorodnych grach w Bobby’s Room. Dziś Duńczyka możemy oglądać w maseczce ochronnej, a treść jego firmowego zawołania czas chyba zmienić, bo lato może i będzie wspaniałe, ale – przynajmniej pod względem pokerowym – będzie to coś innego niż dotychczas. WSOP, co uważam za absolutnie poroniony pomysł, przeniósł się do sieci, a po gorączce związanej z doroczną rywalizacją o bransoletki mistrzowskie, którą można było odczuć nie tylko w RIO, ale w całym Las Vegas, nie ma ani śladu. Bobby’s Room w ogóle działa? Pomyślelibyście rok temu, że coś takiego się wydarzy? Prędzej spodziewałbym się jakieś światowej blokady na gry online, bo jakieś mądre głowy wymyśliłyby, że w ten sposób terroryści piorą brudne pieniądze, ale za nic w świecie nie przypuszczałbym, że dożyję chwili, w której WSOP może się nie odbyć. A jednak…

Gdy zobaczyłem zdjęcie Hansena i post, w którym opowiada o tym, że po raz pierwszy od kilku miesięcy odbył podróż lotniczą, poczułem lekkie ukłucie w sercu. Jest lato, a Duńczyk nie siedzi w Las Vegas… Coś musiało się stać… I nagle dotarło do mnie, jak bardzo mi tego WSOP-a brakuje; jak bardzo brakuje mi tej dwumiesięcznej zawieruchy. Na całym świecie w ciągu dwunastu miesięcy rozgrywane są setki pokerowych serii i tysiące pokerowych turniejów, ale ostatecznie głównym celem każdego gracza, który zajmuje się pokerem turniejowym, jest wygranie nie EPT, nie WPT, nie Tritona czy One Dropa, ale Main Eventu World Series of Poker! W przypadku WSOP-a nikt nie kwestionuje tego, że jest to najważniejsza impreza w całorocznym kalendarzu, przez co wszystkim udziela się ogromna ekscytacja, którą z łatwością można dostrzec nawet z perspektywy oddalonej o tysiące kilometrów od hotelu RIO Polski. W tym roku, drodzy panowie i panie, nowego mistrza nie będzie. Ekscytacji nie będzie. Nie będzie, jak mawiał klasyk, niczego. Chyba nikt nie traktuje poważnie tego cyrku na GG Network?

Niestety z każdym rokiem prestiż festiwalu spada. Wprawdzie Main Event się jeszcze broni, ale w zalewie wydarzeń za 1.000$ pozostało tylko kilka jasnych punktów, które kogoś – oprócz samych uczestników – obchodzą. Jak myślicie, dlaczego tak jest?

Świat przechodzi wciąż z rąk do rąk

Grupa De Mono śpiewała kiedyś o tym, że wszystko jest na sprzedaż. Włodarze WSOP swoimi działaniami tylko potwierdzają prawdziwość tych słów. Na moją ocenę wpływ ma nie sama decyzja o przeniesieniu festiwalu do sieci, co już całkowicie zdeprecjonuje wartość złotych bransoletek, ale wieloletnia polityka i zrodzone z niej działania, które elitarną serię przekształciło w wydarzenie dla mas. Zaraz ktoś powie, że przecież to dobrze, że poker stał się bardziej popularny. Dobrze. Jednak pozwólcie mi mieć własne przekonania i preferencje w tym zakresie, a te moje dotyczące WSOP są takie, że chciałbym powrotu do starych czasów. Dziękuję za stadionową atmosferę w czasie finału Main Eventu, dziękuję za pierdyliard eventow w harmonogramie za 1.000$, stanowczo też dziękuję za organizowanie jakichkolwiek wydarzeń online. Wydaje mi się, że kilkanaście lat temu, gdy poker znajdował się w fazie największego rozkwitu, gdy obierano kurs rozwoju, trochę zbyt mocno postawiono na komercjalizację całego wydarzenia. Koniec końców z przymusu, jednak w wyniku świadomej decyzji (ekonomicznej!), w 2020 r. znaleźliśmy się w sieci.

Tak naprawdę mnie to nie dziwi. Festiwal, który pół wieku temu rozpoczynało kilku zawodowców, już od wielu lat ma strasznie zaburzoną relację eventów z wpisowym w okolicach 1.000$ do eventów z wyższym wpisowym. Wszystko w imię zysków i popularyzacji gry (z dużym naciskiem na to pierwsze). Mi się marzy coś innego, coś całkowicie nierealnego, ale skoro jest to mój blog, to napiszę o tym. Chciałbym przywrócić równowagę w harmonogramie, a nawet sprawić, żeby eventy droższe były w znakomitej przewadze. To w końcu jest WSOP, tu się gra o złote bransoletki, a żeby one nie straciły na wartości, nie można nimi szastać na prawo i lewo. Przecież można robić jakieś side’y – nie za każdy event musi być „bracelet” do wygrania! Prawdę mówiąc, na ratunek jest już chyba za późno, a już z pewnością będzie po wakacjach, gdy będziemy już w erze po festiwalu online. Kolejnym krokiem, gdy wrócimy do gry na żywo, będzie wprowadzenie re-entry do Main Eventu. Wspomnicie moje słowa…

Dlaczego mimo ponad 100-letniej historii wciąż najcenniejszym trofeum sportowym są medale olimpijskie? Dlatego, że:

  1. wydarzenie jest rozgrywane raz na cztery lata;
  2. wydarzenie jest elitarne – nikt, kto nie jest wyczynowcem, nie ma szans na udział, nie mówiąc już o szansach na zdobycie medalu; pomijam kurtuazyjne zaproszenia do startu dla przedstawicieli mikroskopijnych państewek, o których nigdy nie słyszeliście;
  3. kryteria przyznawania medali są ciągle takie same – trafiają one do najlepszych z najlepszych, a jeśli już coś, to normy kwalifikacyjne są ciągle podwyższane, bo w większości dyscyplin notuje się postęp.

A jak to wygląda na WSOP?

  1. WSOP w Las Vegas, WSOP w Rozvadovie, WSOP online – ponad 100 turniejów każdego roku;
  2. zaledwie kilka eventów zachowało status elitarności – Main Event, 50.000 Players Championship, eventy mistrzowskie za 10.000$.
  3. kryteria są obniżane – eventy rozgrywane online (jeszcze przed pandemią), niskie wpisowe – jak dla mnie zbyt niskie na to, żeby rywalizować o najcenniejsze trofeum w branży (wyjątkiem może być tradycyjny już event dla pracowników kasyn, bez których to wszystko nie byłoby możliwe).

Jeśli mówię, że tęsknię za WSOP-em, to tak jest, jednak nie za wszystkim, co festiwal ma do zaoferowania. Ja wiem, ja już się starzeję – w końcu prawie czterdziestka na karku – i mam świadomość, że kryzys wieku średniego już gdzieś tam czai się za rogiem. Może dlatego tak ciągnie mnie do tych czasów przeszłych. Nic nie poradzę, że zupełnie nie przemawia do mnie ta festiwalowa nowoczesność, ten cały Thunderdome, zdecydowanie wolę klimat Binion’s Horseshoe. A już Doyle Brunson siedzący w fotelu kubełkowym wygląda wręcz komicznie. Swoją drogą to myślę, że jego pożegnanie z festiwalem było tak naprawdę końcem pewnej ery i nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że z każdym rokiem, gdy starych mistrzów będzie coraz mniej, pamięć o przeszłości będzie coraz bardziej się zacierać, aż w końcu WSOP stanie się kolejnym festiwalem, jednym z wielu, który całkowicie zostanie pozbawiony tego, z czego słynął przez pół wieku – wyjątkowej atmosfery pokerowego święta.

Chciałbym się mylić, ale – wybaczcie – nie sądzę, żeby było tak tym razem.

Doyle Brunson
©Drew Amato, Poker Central

Doro
Pasjonat pokera, który chciałby, żeby gra stała się ważniejszą częścią jego życia. Wybrał się w drogę z NL2 do NL100. Czy kiedyś zrealizuje swój cel?