W 2009 roku Joe Hachem w bardzo krytycznym tonie wypowiedział się na temat umiejętności młodych, internetowych, ultra agresywnych graczy, którzy pojawiają się na WSOP. Postanowiłem przeanalizować wypowiedź Australijczyka i zobaczyć, jaki wydźwięk mają jego słowa dziesięć lat później.
Sprawa tej wypowiedzi wróciła na tapetę przy okazji #10YearsChallenge, a o zdarzeniu z udziałem mistrza WSOP z 2005 roku przypomniał na swoim profilu Jack Daniels. Redaktor naczelny Pokertexas podkreślił, że już wtedy wywołała ona w społeczności duże poruszenie, a światowa czołówka po prostu wyśmiała autora tych słów.
Oni są idiotami. Nic nie wiedzą o pokerze
Te dzieciaki nic nie wiedzą o pokerze. Oni są po prostu idiotami! Gramy o jedną z największych wygranych w historii pokera, a oni angażują kilkadziesiąt blindów z drugą parą, albo blefują za kilkaset tysięcy. Według mnie nie okazują oni należytego szacunku takiej imprezie jak WSOP.
Według mnie początek wypowiedzi Joe Hachema jest całkowicie nietrafiony. Pomijam już emocjonalne wzburzenie – te słowa wypowiadał stiltowany Phil Hellmuth czy dżentelmen z dalekiej Australii? – ale merytorycznie też nie mogę się zgodzić ze starym mistrzem.
Nie od dziś wiemy, że absolutna siła naszego układu ma znacznie tylko wtedy, gdy rozdanie dochodzi do showdownu. W większości przypadków czynnikiem nadrzędnym, który ma znacznie większy wpływ na naszą strategię niż dwie karty własne, jest kontekst – opowiadanie własnej, prawdopodobnej historii lub odczytywanie niespójności w narracji i działaniach naszych przeciwników. Jeśli warunki są sprzyjające, dobry gracz nie będzie patrzył na to, że ma „drugą parę i że musi zaryzykować kilkaset tysięcy”, dobry gracz zagra nawet z całkowitym szrotem, jeśli uzna, że właśnie taka akcja będzie dochodowa w długim okresie.
Zarzuty o brak szacunku do WSOP są moim zdaniem absurdalne i nie powinny nawet padać z ust uznanego mistrza. To wygląda tak, jakby Hachem żalił się na to, że jego strategia tight-aggresive jest niewystarczająca na agresywnych i nieprzewidywalnych graczy.
Wracajcie do swojej piaskownicy
W internecie mogą sobie tak grać, bo jak odpadną, to zaraz rozpoczną nowy turniej, ale tutaj, na Main Evencie WSOP, mamy czas, aby grać rozsądnie. A oni chcą toczyć wojny w każdej ręce!
Gdy Joe Hachem mówi o tym, jak elastyczne jest granie w internecie, mogę się z nim zgodzić. Każdy operator posiada bogaty harmonogram turniejowy, który daje graczom duże możliwości. Jednak „kocury online” nie wykonują swoich zagrań z nastawieniem – „wiem, że to nie jest poprawne zagranie, ale mimo wszystko je wykonam, bo nawet, jak mi się noga powinie, to za pięć minut ponownie zasiądę do stołu”. Ich nadrzędnym celem jest maksymalizowanie EV. Jeśli więc postawienie na szali swojego turniejowego życia – nawet ze spekulacyjnym układem – zgodne jest z tą funkcją celu, to odstąpienie od zagrania za wszystko nie ma żadnego uzasadnienia. Dostępność gier, do których w kilka sekund można zarejestrować się po ewentualnej eliminacji, nie powinna mieć tutaj żadnego znaczenia.
Nigdy nie wygracie WSOP
Oni nigdy nie wygrają takiego turnieju jak WSOP, dopóki nie dorosną i nie zrozumieją, że to jest wielodniowy turniej, którego nie da się wygrać w czasie jednego dnia. Ci goście nie mają prawa grać na WSOP. Oni powinni grać turnieje Sit&Go za dwa dolary!”
Stara prawda mówi, że nie da się wygrać turnieju w jego początkowej fazie. Co najwyżej można go wtedy przegrać. Z tego powodu klasyczna literatura zaleca granie stylem tight-aggresive, gdy stacki są bardzo głębokie. Trzeba mieć jednak świadomość, że nie jest to jedyna wygrywająca strategia w pokerze – tych jest nieskończenie wiele. Wielu zwolenników gra np. stylem small ball, który zakłada tanie oglądanie flopów. Konsekwencją tej strategii jest notoryczny brak kontaktu z boardem, co rywale mogą wykorzystywać częstymi c-betami. Dobrzy gracze stosujący small ball są tego świadomi, dlatego ciężko ich winić za niewyrzucanie kart za każdym razem, gdy nie zahaczą się o board.
Jeszcze słowo odnośnie prawa do gry… Na WSOP ma prawo zagrać każdy, kto może wjechać na teren USA, nie ma bana w kasynie i stać go na opłacenie wpisowego w wysokości 10.000$. Nie wiem, czemu tak doświadczony gracz, przecież profesjonalny pokerzysta, miałby nie cieszyć się z tego, że wpisowe do turnieju uiszczają w kasie osoby, które w jego mniemaniu grają bardzo źle. Przecież to dead money w czystej postaci, jeśli on ma nad nimi przewagę umiejętności, prawda? A może jego frustracja wynikała właśnie z tego, że w rywalizacji z agresywną młodzieżą nie radził sobie już tak dobrze jak z rekreacyjnie grającymi Amerykanami?
Tak sobie myślę, że w chwili, kiedy Joe Hachem wypowiadał kontrowersyjne słowa, był pod dużym wpływem tiltu. W 2009 roku zaliczył w ME deepa, skończył grę na 103. miejscu, ale z pewnością miał chrapkę na znacznie więcej, stąd wzięło się jego wzburzenie.
Co się zmieniło przez dziesięć lat od tej wypowiedzi?
Pokolenie, do którego w emocjonalnych słowach zwracał się Australijczyk, obecnie rządzi i dzieli na pokerowym tourze. Mówię o graczach pokroju Justina Bonomo, Ike’a Haxtona, Matta Berkey’a czy Jasona Koona, o obecnych trzydziestolatkach. Myślę, że to pokolenie ma dużo większe zrozumienie tego, w jaki sposób należy grać w pokera niż gracze starej szkoły, którzy grają bardziej na wyczucie. Postęp technologiczny, pojawienie się solverów, zgłębianie konceptu GTO to czynniki, które w dużej mierze odpowiedzialne są za ich przewagę. Światowa czołówka wykonała gigantyczną pracę nad zrozumieniem teoretycznego aspektu gry, a dzięki grom online, które umożliwiają rozgrywanie niezliczonej liczby rozdań każdego roku, szybko nabrała również niezbędnego doświadczenia.
Brzmi to trochę brutalnie, ale w czasie ostatnich dziesięciu lat doszło do zmiany pokoleniowej na szczycie. Starzy mistrzowie musieli ustąpić pola młodzieży. Brunson, Hellmuth, Seidel, Juanda i spółka nie zapomnieli, jak gra się w pokera, jednak we wszelkich rankingach – oprócz tego dotyczącego liczby zdobytych bransoletek WSOP – dominacja 20-30 latków jest niepodważalna, z każdym rokiem coraz większa.
W trakcie ostatniej dekady całkowicie zmieniło się środowisko, w jakim toczy się rywalizacja. Tę zmianę w dużej mierze wywołało pojawienie się eventów High Roller i Super High Roller, które całkowicie wywróciły – niektórzy powiedzą, że wypaczyły – układ All Time Money List. To właśnie dzięki turniejom z wysokim wpisowym taki Justin Bonomo czy Mikita Badziakouski zarobili w ostatnim sezonie więcej niż większość topowych pokerzystów w trakcie swojej całej pokerowej kariery, włączając w to Joe Hachema.
Epilog
Jak bardzo mylił się Joe Hachem w swoich osądach, dobitnie pokazuje statystyka. W ostatnich dziesięciu latach aż osiem razy tytuł mistrza świata zdobywali gracze poniżej trzydziestego roku życia, w tym kilka razy nawet poniżej dwudziestego piątego roku życia… „Dzieciaki-idioci”, którzy mieli nigdy nie wygrać tak dużego eventu jak ME WSOP, radzą sobie nadzwyczaj dobrze. A jak ten czas przepracował Australijczyk?
W marcu bieżącego roku Hachem skończy 53 lata. Od momentu pamiętnej wypowiedzi (lipiec 2009) do dzisiaj zdołał w turniejach live zarobić nieco ponad 1.5 mln$. Ostatni wynik sześciocyfrowy osiągnął w 2015 roku. Łączna wartość jego wygranych wynosi obecnie 12.35 mln$.
Nie da się ukryć, że jego wyniki nie są już tak dobre jak kiedyś. Ciężko powiedzieć, na ile taka sytuacja wynika z tego, że po prostu mniej gra – właściwie tylko pojawia się przy stołach z okazji WSOP i w czasie Aussie Millions – a na ile, że nie jest już taki skuteczny. Z podcastu z Joe Ingramem można wywnioskować, że Australijczyk w ostatnich latach upodobał sobie gry cash na wysokie stawki, a także zainteresował się grą w odmianie PLO.
Jest prawie pewne, że w trakcie 50. edycji WSOP będziecie mogli spotkać Australijczyka ponownie rywalizującego o złotą bransoletkę, a w jego otoczeniu będą znajdować się kibice, którzy będą zagrzewać go do walki klasycznym okrzykiem „Aussie Aussie Aussie Oi Oi Oi”.