W pokerze istnieje element szczęścia – i całe szczęście! Od czasu do czasu gorszy gracz dobierze do lepszego układu i nic na to nie poradzimy. Możemy grać lepiej – i przegramy. Ale gdyby zawsze wygrywał gracz lepszy, szybko by się okazało, że nie ma już z kim grać. Gorsi zawodnicy po prostu by nie mieli powodu, żeby siadać do stolików. Jak sobie radzić ze szczęściarzem?

W pierwszej części naszego opracowania omówiliśmy kilka kwestii, jak sobie z tym „niesprawiedliwym szczęściem” radzić i jak na nie trzeźwo patrzeć. Po pierwsze – „szczęściarz” nie jest znowu takim szczęściarzem. Prawie zawsze nasz rywal ma jakieś tam equity, i matematycznie rzecz biorąc, czasami trafi swoją niby nieprawdopodobną kartę. Wygra na krótką metę. My wygramy na dłuższą.

Nie bierzmy do siebie nieprawidłowych zagrań naszych przeciwników, które skutkują naszą porażką. Nie robią tego na złość. Grają tak, bo tak grają. I żeby nie tego typu zawodnicy, nam byłoby trudniej w ogóle coś wygrać. Cieszmy się ich krótkim szczęściem, które nam zapewni zadowolenie w długim okresie. Myślmy o sobie tak, jak myśli kasyno. Komuś musi się poszczęścić, żeby pozostali także uwierzyli w swoje szczęście. A wtedy w long runie oddadzą nam swoje żetony.

Wystrzegaj się frustracji i tiltu

Nie jest łatwo zachować spokój, gdy nasz rywal w grze ciągle trafia swoje szczęśliwe karty. Zwykle traktujemy to personalnie i denerwuje nas to. I to jest reakcja naturalna.

W internecie jest łatwiej – możemy zamknąć stolik czy przesiąść się do innego, bez potrzeby oglądania naszego pajaca w akcji. Przy stole na żywo musimy niestety znosić widok klauna, który dobrze się bawi, grając jak ostatni osioł i zabierając nam przy tym żetony sprzed nosa.

Pamiętajmy jednak, że tylko spokój nas uratuje. Reagując emocjami, gniewem czy frustracją, które są najprostszą drogą do tiltu, robimy tylko sobie wbrew. Gramy wtedy gorzej niż zwykle, co tylko ułatwia naszym rywalom odbieranie nam kolejnych żetonów. Jak na przykład? Możemy zacząć festiwal głupich blefów czy beznadziejnych sprawdzeń. I kto za to zapłaci? Wcale nie – „pan, pani, społeczeństwo”. Zapłacimy za to my, swoimi żetonami.

Jesteśmy zawodowcami. Emocje powinniśmy trzymać na wodzy. Kilka nieszczęśliwych zagrań nie jest końcem świata. Otrzepmy kurz z butów i grajmy tak dalej. Tak, czyli podejmując najlepsze możliwe decyzje. Wtedy wszystko będzie w porządku. A jeżeli nie stać nas na zachowanie spokoju, wstańmy od stołu. Zróbmy sobie przerwę. Jak ktoś kiedyś powiedział: „zawsze jest dobry czas, żeby NIE GRAĆ w pokera„. Grajmy tylko wtedy, gdy jesteśmy w najlepszej kondycji. Przede wszystkim psychicznej.

Nie graj „scary pokera”

Kilka nieszczęśliwych rozdań może spowodować, że zaczniemy grać „scary pokera”. Czyli wierzyć, że jak byśmy – i z czym byśmy – nie grali, to i tak przegramy. Syndrom „szkieletu w szafie” – zanim zaczniemy grać, już jesteśmy pewni, że przegraliśmy.

Może to spowodować, że nie zagramy optymalnie w wielu sytuacjach. Zaczniemy na przykład limpować z AK, czy grać check/call z silną overparą (np. QQ) po flopie. A grając w ten sposób sami się narażamy na to, że nasz przeciwnik, wobec braku naszego oporu czy agresji, dostanie zbyt wiele tanich okazji do gonienia swojego szczęścia.

Wygrywanie w pokera polega na wyciąganiu jak największej wartości z dobrych rąk i minimalizowania strat z tymi gorszymi. Pasywne rozgrywanie monsterów z pewnością nie jest prawidłową grą dla wartości. Gdy boimy się przegrać – nie wygramy. I niech to będzie konkluzją tej całej opowieści.

baner Freeroll styczniowy

ŹRÓDŁOblackrain79.com
Blasco
Dziennikarz, archeolog, pokerowy amator ale zawzięty. W branży od ponad 20 lat. Finalista olimpiady polonistycznej, który do dzisiaj nie wie, gdzie powinien stać przecinek. Futbol to Maradona; muzyka - Depeche Mode. Troje dzieci.