Blog Doro

W życiu każdej grubej świni przychodzi czas na otrzeźwienie. Złośliwcy powiedzą, że na wytrzeźwienie… Dlatego postanowiłem sobie kupić rower. Ba! Rower z trenażerem. Bo jakby jajeczka zaczęły przymarzać do ramy w czasie listopadowych mrozów, to osoba zawsze może uprawiać kolarstwo domowe.

(Gruba) osoba zasięgnęła rady u bardziej w pedałowaniu doświadczonych kolegów i oni doradzili mi zakup roweru z trenażerem,  „bo jakby jajeczka zaczęły przymarzać do ramy”. Tak, tak, wiemy.

Jej Ekscelencja
Foto: „Seksmisja”. Studio filmowe „Kadr”

Po niedługim namyśle kupiłem trenażer. To było akurat bardzo proste i przyjemne. Zalogowałem się na stronie jednej ze sportowych sieciówek, wybrałem towar, opłaciłem i dosłownie parę godzin temu kurier przytargał średniej wielkości pudło do mojego przedpokoju. Nic nie powiedział, ale widziałem po jego bazyliszkowym wzroku, że pomyślał sobie „co, gruba świnio, ja to targam do ciebie, żeby ci jajeczka do ramy nie przymarzały w listopadowe morzy?”.

No ciężko mu nie przyznać racji. Tylko co mi po tym trenażerze – nawet go jeszcze nie rozpakowałem – skoro pojazd dwukołowy nie jest jeszcze kupiony? Fundusze są. Chęć jest. Wczoraj nawet przestałem śledzić relację tekstową z Bartłomiejem Machoniem w roli głównej, żeby pójść do jednej ze sportowych sieciówek i kupić – no kulhwa – najzwyklejszy rower.

Welcome to the jungle

Ach, jakie kolorki, rozmiary, „wodotryski”. Cale, kwintale, hektopaskale. Jej, ile może być parametrów do wyboru w rowerze? Jak kupuję opłatek, to nie ma wiśniowych, czy o smaku cuba libre, jest tylko jeden, kartonowy. Dobrze, że własnej trumny nie będę musiał wybierać, bo mógłbym się zdziwić. Aj, jak do tego wszystkiego denerwują mnie jeszcze te bachory, zawsze uśmiechnięte, które spuszczone ze smyczy urządzają sobie wyścigi na chińskich hulajnogach, wtedy gdy ja akurat stoję przed dziesiątkami rowerów i cierpię za miliony. Wyobrażacie sobie? Grand prix sobie urządzają, jak wuja pojazd kupuje – taki na końcówkę sezonu, póki jajeczka nie przymarzają do ramy na listopadowym mrozie.

Po jakiś 40 minutach i jednej kłótni telefonicznej z moją ukochaną, wybrałem sobie model, wersja budżetowa, za 799 zł. „Bo jeśli nie widać różnicy, to po co przepłacać.” Idę do kierownika tej sekcji i nieśmiało zagaduję w kwestii swojego wyboru. Mówię mu, że jestem chłopem na 120 kg, ale ambicje mam na 90 kg, i że dziś chcę z tego hangaru wyjechać moim nowym pojazdem. Pokazuję mu mój wybór i – no wyśmiał mnie…

– Ale że co? Że nie „udyga”? – pytam skonfundowany.

– No nie ma – powiedział – bata – ale ja wiem, że chciał wspomnieć o Marioli i o tym, że ona mimo wszystko jest w ciąży.

A idź pan w pyry. 30 kg nadwagi momentalnie ma mnie kosztować 500 zł więcej na kasie? Dwukołowce dla osoby klasy „knur słowiański” zaczynają się od 1299 zł, 166 zł za każde 10 kilogramów nadwagi? No teraz to mi zaczęło przeszkadzać. Nie nadciśnienie, nie cukrzyca, nie że „kierownik od pchania” nie jest tak sprawny, jak mechanizm otwierający London Bridge w czasach swojej świetności. Nagle i KFC mi przestało smakować i wczorajsza pizza jakaś mi się w myślach wydała nieświeża. No teraz to się zdenerwowałem.

No dobra. Klikam w telefonie. Sprawdzam recenzję. Jest nieźle. Łagodzę kłótnię w temacie „zakup roweru” z ukochaną. Jednak dochodzimy do wniosku, że może się jeszcze lepiej z tym przespać, sprawdzić w sieci itp. Jest to w końcu wydatek „tysiąc+”. No ma rację kobieta. W góry jedziemy na początku października, jeszcze zdążę być funky i fresh. Pytam się sprzedawcy o jakieś akcesoria.

–  No, stopka do roweru 40 zł. Światła w gratisie. Błotniki były za cztery dychy, ale się skończyły i są takie niemieckie za 60 zł. Zapięcie 30 zł. Bidon, to wie pan, w zależności od uchwytu. Kask, pasy dwupunktowe, fotel z katapultą i router wi-fi… – przestałem słuchać na światłach w gratisie.

Frytki do tego

Jak „szmatogłowi” dymają kozy, tak ja wczorajszego wieczoru poczułem się jak koza. Dymany się poczułem. Byłem kozą, którą ktoś chce splugawić. Pokaż mi w dziewięćdziesiątych latach – a wtedy ostatnio kupowałem rower –  jeden model, żeby w nim nie było – no szlag mnie zaraz ciężki trafi – głupiej stopki rowerowej i dynama. Aaaa! Po uwzględnieniu wszystkich wydatków 1.299 zł wzrosło do 1.450 zł. Możesz się panie wściekać, ale i tak musisz „wybecalować”. Albo kup pan hulajnogę i zaiwaniaj ze stonką ziemniaczaną w grand prix między półkami.

No i nie kupiłem wczoraj pojazdu. Kupić chciałem dziś. Jak mi ten kurier „protektor do jajek na mroźne, listopadowe wieczory” pod próg przyprowadził, to już nie ma odwrotu. Kupię, kupię, ale nie w tej sieciówce. Już sobie upatrzyłem inny. Ale gdybym wiedział, że to okaże się takie trudne, to strzeliłbym sobie karnet na siłownię i bratałbym się z dziewczętami na rowerkach i bieżniach. I na bank miałbym Wam do opowiedzenia kilka ciekawych historii – któraś musi lubić piwo jak ja.

***

Sprawa jest. 1000$ dodane, gadżety Poker Fever i aż 3 egzemplarze autobiografii Hellmutha „Poker Brat”. Was to kosztuje ZERO złotych. Mus jest grać.

Poker Fever Freeroll baner

 

ŹRÓDŁOFoto: Mike Joos
Doro
Pasjonat pokera, który chciałby, żeby gra stała się ważniejszą częścią jego życia. Wybrał się w drogę z NL2 do NL100. Czy kiedyś zrealizuje swój cel?