Zanim trafiłem pierwszy raz do Rozvadova słyszałem od niezliczonych znajomych sporo opowieści jakie to cudowne miejsce, jak idealne dla pokerzystów i w ogóle, i w ogóle, i w ogóle. Doszło do tak zwanego casusu Barcelony – nasłuchałem się tyle jaki to Rozvadov cudowny, że już mnie zaczął wkurwiać zanim go zobaczyłem na oczy. Jednak w końcu miałem możliwość przekonać się na własnej skórze ile warty jest mit o boskości tego miejsca. Rzeczywistość dorosła do legendy, ja do King’s Casino zapałałem miłością (po wynikach mam wrażenie, że nieodwzajemnioną), a samo miejsce jest dla mnie czymś na tyle niesamowitym, że postanowiłem mu poświęcić ścianę tekstu.

Rozvadov jest zapomnianą przez Boga i historię wioseczką na pograniczu Czech i Niemiec. Miejscowości pograniczna są specyficzne i tym tematem zajmę się pewnie w dalszych częściach tego tekstu (planuję go podzielić na kilka części) dlatego póki co musicie mi uwierzyć na słowo. Kto mieszka bliżej granicy wie jak to wygląda – zasadniczo niby mówi się w swoim języku, ale całość gospodarki jest nakierowana na tę drugą stronę, więc wypada też coś mówić w drugim narzeczu, w efekcie czego tworzy się jakaś dziwna zbitka językowa. I w Rozvadovie tak jest ze wszystkim – z językiem, kuchnią, obyczajami i czymkolwiek jeszcze można sobie wyobrazić. Tylko nie w dwóch wersjach narodowościach, ale pewnie co najmniej kilkunastu. Sam fakt, że moje wrażliwe językowo ucho w rozmowach było w stanie wyłowić typowe dla naszego regionu języki takie jak: polski, niemiecki, czeski, angielski, ale gdzieś udało się usłyszeć także flamandzki, francuski, portugalski, włoski oraz perełki w postaci arabskiego, bośniackiego albo rumuńskiego.

SiaraNo dobra, ale skąd ci wszyscy ludzie władający wszystkimi językami świata się tam wzięli? Jak już wspomniałem, Rozvadov to wioska licząca nie więcej niż 1000 mieszkańców, w której całe życie podporządkowane jest kasynowemu biznesowi. Cholera wie skąd wziął się tam środkowoeuropejski odpowiednik Las Vegas – i pisząc środkowoeuropejski mam na myśli tylko i wyłącznie lokalizację, bo wbrew stereotypowym skojarzeniom o przaśności bynajmniej w Rozvadovie takowej nie ma. Mało tego, żeby trafnie opisać to miejsce trzeba zacytować Siarę z „Kilera”. Co strzeliło do głowy Leonowi Tsoukernikowi ładnych parę lat temu, żeby akurat w tym (nota bene bardzo malowniczym) zakątku ziemi otworzyć jeden z większych o ile nie największy (pod względem ilości stołów) card room w Europie? Nie wiem, ale strzelam, że o ile właśnie wtedy wiele osób wymownie pukało się w głowę, tak teraz muszą uznać właściciela King’s Casino za geniusza.

King’s Casino jest sercem sprawnie działającego organizmu. Wszystko w Rozvadovie jest podporządkowane kasynu – nawet pokoje w poszczególnych hotelach mają po prostu kolejne numery. To znaczy w hotelu A mamy pokoje od 1 do 7, natomiast w kolejnym hotelu z listy już pokoje od 8 do 14. Po co się bawić w numerację, skoro wszystko i tak należy do jednego kompleksu? Gdyby ktoś miał wątpliwości, to w poszczególnych hotelach nie ma recepcji – ta znajduje się naturalnie w przedsionku kasyna i tam obok żetonów do gry są nam wydawane magnetyczne karty do drzwi sypialni. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa, rzeczywistość przerasta najśmielsze plany i podczas większych festiwali pokojów jest za mało. Na całe szczęście przedsiębiorczy managerowie z King’s Casino zadbali o poszerzenie swojej strefy wpływów i w przypadku maksymalnego obłożenia możemy liczyć na pokoje w zaprzyjaźnionych pensjonatach po niemieckiej stronie. Nota bene ślicznych, klimatycznych, niemieckich pensjonatach – urządzonych w myśliwskim stylu, pośród cudownego górskiego krajobrazu. Piękne otoczenie ma jednak swoją cenę – większość wspomnianych przybytków znajduje się ponad 10 kilometrów od serca wydarzeń, tak więc moja wymarzona podróż do kasyna w kapciach odpada. Jednak te kilkukilometrowe podróże wcale nie muszą być straszne – King’s Casino oferuje swoją sieć taksówek, która za symboliczną kwotę dowiezie nas (bądź nasze zwłoki w zależności od poziomu zaznajomienia z kasynowym barem) prosto do wyrka.

No dobra, wszystko to wygląda pięknie, ale dalej z tyłu głowy siedzi to samo – jesteśmy na końcu świata, w mieście jest bodajże jedna restauracja (oczywiście w kasynie), jakieś knajpki z miejscowymi redneckami zrobionymi na model czeski, czyli krótko z przodu, długo z tyłu i dwucyfrowy wyziew oraz poziom bezrobocia wymalowany na twarzy. Gdyby jedzenie okazało się zbyt małą rozrywką (ja na przykład lubię jeść), to Rozvadov oferuje nam salony masażu i… no, salony masażu. Kwestia do własnego rozpoznania gdzie tak naprawdę nam wymasują plecy, a gdzie krocze, a pewnie jeszcze znajdą się miejsca, gdzie wymasują nam duszę (po raz kolejny – to zależy od baru). Najbliższe niemieckie miasto zaś oferuje… bankomat. Naprawdę, tyle. Wszystkie nasze podróże za granicę – całe 3 kilometry – ograniczały się tego, żeby skorzystać ze ściany płaczu wydającej euro. Jak więc widać, Rozvadov nie jest stolicą świata, nie jest również centrum rozrywki. Nie jest nawet kurwa fajny. Naprawdę, bardziej rozrywkowa na papierze wydaje się na przykład Bydgoszcz. Albo na przykład wieczór spędzony w muzeum maszyn do szycia.

Co więc sprawia, że Rozvadov stał się na parę dni europejską stolicą pokera, do której ściągnęły takie gwiazdy jak (kolejność przypadkowa, wcale nie jestem zakochany w Liv) Liv Boeree, Igor Kurganov, Max Altergott, Dan Colman, Ike Haxton i cała masa innych? Co sprawia, że jest cała masa ludzi, którzy tam non-stop wracają? Dla przykładu – jest całkiem spora grupa ludzi, których znam tam już nie tyle z widzenia, co z jakiegoś small-talku i wymiany uprzejmości. Tym bardziej dla mnie jest to frajda, bo nie ma dla mnie większej radochy niż pogadać o największych głupotach – jeszcze w czterech różnych językach – przy stole pokerowym. Na czym polega magia tego miejsca?

Wstęp wyszedł trochę przydługi, dlatego swoją opowieść skończę w tym miejscu. W następnej części postaram się odpowiedzieć na to pytanie i przy okazji opowiem jakie to było uczucie rozmawiać z największymi gwiazdami pokera, kręcić się koło nich oraz o próbie podrywania Liv. :)